Wiesław mi płaci, ale nie aż tyle, by codziennie pić i jeść na mieście. Dlatego nie opuszczę domu przez cały dzień. Trzeba uporządkować pewne sprawy.
Zanim przyjedzie Grzechotka, wypadałoby jeszcze raz spotkać się z Bianką. Nawet jeśli nie chodzi tutaj o wypadanie, to na pewno rzecz w tym, że mam po prostu ochotę ją zobaczyć, a wręcz potrzebę. Niemniej zawoalujmy to pseudo-profesjonalną bawełną. Trzeba jakoś zagadać do Bianki i zrobić to tak, by ugrać jak najwięcej.
Szukam w googlach czegokolwiek o Wojciechu Kalmarze. Docieram do zdjęć ze studenckiej wystawy, jest nawet artykuł oraz całkiem obszerna dokumentacja. Widzę pomarańczowe pudełko, z którego wychodzą poskręcane, czarne, grube włosy, niczym paproć z doniczki. Paproć łonowa? Podpisane nazwiskiem poszukiwanego, data sprzed dwóch lat. Dzieło nazywa się „Segregacja” i przekonuje mnie po raz kolejny, że dobrze zrobiłem nie idąc na żadne studia artystyczne.
Zagłębiając się w galerię zdjęć znajduję jeszcze trzy obrazy z tej samej, studenckiej wystawy, które według opisu stworzył nieboszczyk Kalmar. Ni to przetrawiony i wyrzygany trzykrotnie pop-art skejtowski, ni to zmazy nastolatka, który naoglądał się Beksińskiego, ni to próby abstrakcji, suchych kompozycji ułożonych z pozbawionych znaczeń przedmiotów oraz znaków, podobne zresztą do serigrafii uprawianej przez liczne, znane mi z poprzedniego miasta artystki, potrafiące odpowiedzieć na pytanie „kiedy był neoklasycyzm” coś w stylu „na pewno przed klasycyzmem”, co zdarzyło mi się kiedyś w ich towarzystwie usłyszeć, ponieważ urządziły sobie powtórkę przed egzaminem z historii sztuki i na zawsze pogrzebały moje nadzieje, jakie żywiłem względem dziewcząt z ASP, wiedziony niegdysiejszym fetyszem i naiwnością.
Zagadam do Bianki niby w kwestii Kalmara. Że coś na mieście przypadkowo usłyszałem, wzruszyła mnie jego historia i znalazłem przy okazji sztukę w sieci, czy nie masz namiarów na więcej obrazów? Na pewno się znaliście, skoro ten sam kierunek i w ogóle. Artysta przeklęty zapewne, co?
Bianka dostępna. Zastanawiam się chwilę, bo po naciśnięciu „enter” nie będzie już odwrotu, o czym wiele razy dotkliwie się przekonałem.
Ja: cześć.
Ona: czesc.
No tak, ładne dziewczyny częściej pozwalają sobie na pomijanie znaków diaktrycznych, ponieważ więcej im się wybaczało, aniżeli tym brzydszym, wrażliwszym, skupionym na robieniu dobrego wrażenia innymi drogami, jeśli sam wygląd nie wygrywał życia. Może jestem wariatem, ale wydaje mi się, że za kilka lat będę mógł iść ulicą i wskazywać, która dziewczyna pisze z polskimi znakami, a która radzi sobie bez nich. Po krótkiej rozmowie nawet pokuszę się o stwierdzenie, która robi literówki oraz jak często.
Ja: Dawno Cię nie widziałem.
Ona: hehe. Sesja to powazna rzecz:)
Ja: Faktycznie. Zapomniałem już, jak to jest.
Nie odzywa się, choć wiadomość otrzymała. Być może zabrzmiałem zbyt sztywniacko. Ukłonię się jednak w jej stronę i pociągnę temat.
Ja: Masz jeszcze jakieś egzaminy?
Ona: juz w sumie nie. Dopracowuje teraz tylko teczke, by zakonczyc semestr.
Ja: Poważna sprawa.
Ona: :)
Ja: To pewnie niedługo spotkamy się przypadkiem w Ekrikolorze, jak będziesz opijać koniec mordęgi.
Ona: mozliwe
Odczekuję pięć minut. I cisza. Ta rozmowa nie wygląda najlepiej. Gdy już postanawiałem odezwać się do dziewczyny na facebooku, czy wcześniej na innych platformach komunikacji, w kilku pierwszych wymianach zdań można było zauważyć słuszność lub niesłuszność tej decyzji. Warto kochać, czy nie warto. Fantazjować przed zaśnięciem, czy nie fantazjować. Taka początkowa oschłość nie jest czymś niezwykłym, ale miewam wtedy wyrzuty do samego siebie, że myślałem ciepło o rozmówczyni. Karcę się za dobre chęci, rozczarowuję, zwijam cały kram i ruszam w dalszą trasę.
Może w tym wypadku błąd leży po mojej stronie. Gdybym odezwał się wcześniej, żelazo byłoby gorętsze. Ale przecież to żadna strata, taka Bianka. To jedynie przedpola.
Studentka milczy i idzie jej całkiem nieźle, widać że albo ma taką taktykę, albo faktycznie mną gardzi. Dlatego nie martwiąc się konsekwencjami, mogę przejść do konkretów.
Ja: Słuchaj, nurtuje mnie ostatnio pewna sprawa.
Ona: jaka?
Ja: Wiesz, interesuję się trochę tym, co robią aktualnie studenci sztuk pięknych. Lubię być na czasie. I dotarłem do niejakiego Wojtka Kalmara, który – jak się okazuje – nie żyje.
Ona: no…
Ja: Stwierdziłem, że powinnaś go znać. Kojarzysz go, prawda?
Ona: Byliśmy razem na roku.
Czy ja dobrze widzę? Byliśmy? Przez „ś”? Może, kiedy mówi o zmarłych, załącza się jej bardziej podniosły ton.
Ja: Fajne prace robił. Utalentowany chłopak.
Ona: heh…
Ja: Na przykład ta rzecz. Bardzo intrygująca.
Wklejam linka do pomarańczowego pudełka.
Ona: najgorszy badziew jaki zrobil. Podoba ci sie?
Masz ci los. Będę teraz musiał tłomaczyć się i bronić gustów, których w rzeczywistości nie podzielam. Moglibyśmy na wstępie zgodzić się co do badziewności „Segregacji” i odnotować plusa w naszej relacji, a tutaj strzał w kolano.
Ja: Czy mi się podoba? Przykuwa uwagę, tak jak jego obrazy. Są do siebie podobne, więc zarazem charakterystyczne. Po prostu zastanawiam się, kim był i tak dalej.
Ona: ciekawe masz rozwazania tak z rana. No coz, ja nienawidze stylu Wojtka. Ale lubiłam go jako człowieka.
Człowiek. Takie trudne słowo, a bez literówek. Szkoda, że się przed nią pogrążyłem.
Ja: Słyszałem o jego śmierci.
Ona: od kogo?
Ja: Nawet nie wiem. Jakoś na mieście, coś ktoś wspomniał, potem w Internecie się napatoczyłem na jego facebooka i te wystawy. Szkoda go.
Ona: no szkoda.
Ja: Czemu to zrobił?
Wiadomość dostarczona, ale na odpowiedź czekam kilka minut. Wreszcie Bianka pisze…
Ona: nie wiem.
Ja: Przepraszam, że tak drążę. Pewnie był Twoim dobrym znajomym.
Ona: znaliśmy się.
Znów polskie znaki i znów milczenie. W takim razie i ja pomilczę.
Przeglądam jej profil. Jest kilka zdjęć z imprez, lecz nie widzę na nich ani Kalmara, ani platynowej blondynki. Przeważają zdjęcia kota oraz babskie memy o alkoholu i zapomnieniu. Bianka z kotem, Bianka pod kotem, Bianka nad kotem, kot na Biance, kot bez Bianki, kot w sweterku, kot na laptopie, kot w koszu na bieliznę.
Cholerny, szary kot zamiast serca.
Te kobiety, z którymi miałem przyjemność, a w jej konsekwencji nieprzyjemność, posiadały kota albo prędzej czy później go kupowały. Tak czy owak, w ich osobowości było miejsce dla kota i prawdopodobnie tylko dla niego. Emocjonalne zimno, nieracjonalne postępowanie, skupienie na sobie lub na rzeczach, które nie mogą odbić uczuć, to wspólne cechy kociar. Starałem się jak mogłem, stroiłem się w kolorowe wstążki, wdzięczyłem, zabiegałem albo nawet olewałem, byle wzruszyć te beznamiętne stworzenia, a one potrafiły kochać tylko to, co w naturze swojej nie jest zdolne do kochania.
Teraz już nie widzę w tym nic dziwnego, ale zanim odkryłem regułę, wiele krwi utraciłem i sam próbowałem stać się jak i one – beznamiętny, pozorny, kombinujący.
Iza miała psa i w ogóle nie kombinowała w kwestiach miłosnych, dlatego tak często do mnie powraca, jak ta zmora, którą niby to zabiłem, w sensie – skrzywdziłem i traktowałem źle, ale co miałem robić, skoro już wcześniej wciągnięty zostałem w emocjonalną gmatwaninę i nieszczerość kocią, kocie zagrywki i kocie ogony niby to owijające się wokół nogi, a tak naprawdę interesowne, zawsze gotowe na pieszczotę kolejnych, naiwnych rąk kupowanych po taniości byłe miałknięciem.
Jak można kochać tę pokrytą sierścią pustkę, która umie tylko jeść, spać i mruczeć, gdy ją swędzi skóra. Co jest takiego uroczego w szczających do kuwety istotach, mogących w każdym momencie zmienić dom i rodzinę, uciec przez okno i nigdy nie przypomnieć sobie o dawnych żywicielach. Chyba tylko niedostępność kociego serca, a właściwie jego nieistnienie tak podkręca niedojrzałe lub wybrakowane emocjonalnie panny (dalej: stare panny).
Kochanie kota zwalnia z odpowiedzialności, bo jest wymyślone tak samo, jak absurdalna fascynacja idolem w okresie dojrzewania. Najpierw plakaty na ścianach, wycinki z Bravo, teledyski nagrywane na vhs, noszenie tych samych butów i czytanie tych książek, o których idol wspomniał w wywiadzie, następnie raz w życiu zaszczyt pojawienia się na jego koncercie, leżenie na ziemi, skowyt, ryk, rwanie włosów z głowy, a potem – pach! – nie ma, zniknęło, rosną cycki, w głowie zamęt, dawne gusta zawstydzają, trzeba zdjąć plakaty, schować zeszyt z wycinkami, zmienić buty i rozwalić kilka męskich serc, aż wreszcie znajdzie się wymarzonego kota i tylko ten kot, kot, kot.
Więc Bianka ma kota. To cenna informacja, chociaż w żadnej mierze nie jestem nią zaskoczony. Grzechotka Iluminacja pewnie ma dwoje lub troje kotów. Nie żal mi operować jako detektyw w środowisku kociar, to wyklucza ewentualne wyrzuty sumienia. Mogę być bezwzględny.
I chce mi się bardzo mocno napisać coś do Bianki, nie zostawię tak tego, poza tym niczego się nie dowiedziałem, żadnych wniosków wyciągnąć z tych kilku słów się nie da. Kalmar był i Kalmara nie ma, nie wiadomo dlaczego, ale że Bianka potrafi nazwać jego sztukę badziewiem, to bardzo dobry syndrom, przynajmniej jest szczera i najwidoczniej nie wybudował on w jej umyśle pomnika trwalszego niż ze spiżu, a może nawet mieli między sobą jakiś zatarg. Ewentualnie nic jej on nie obchodził, ale przecież widziałem go, tak mi się zdaje, w trakcie seksualnej telepatii, jak dyszy nad Bianką, jak plącze się między jej nogami. Trzeba się spotkać, dziewczyno, trzeba to powtórzyć, tylko jakim sposobem, skoro już skompromitowałem się jako bezguście zagadujące po miesiącu, drętwe i mierne.
Wypada ją jakoś rozbawić. Klikam lajki pod różnymi zdjęciami, trochę dla lansu, bo to zdjęcia seksowne i zadziorne, żeby zobaczyła, że przed chwilą je polubiłem. Ale czy ona spojrzy? Przecież to kociara. Idę do łazienki zatrwożony, wracam z niej bez pomysłu, aż tu nagle najlepszy scenariusz z możliwych, Bianka odzywa się sama.
Ona: a ty znales Wojtka?
Załamujące, dziewczyno. Przeglądam naszą rozmowę, ale nie znajduję tam żadnych sygnałów, jakobym znał wcześniej Wojtka, wszak pytałem o niego, wywiadywałem się! Myśl trochę.
Ja: Niestety nie miałem okazji, ale żałuję, że nie poznałem.
Ona: Te prace akurat mial chujowe
Ja: Już chuj z pracami. Myślę tylko, czemu taki młody, a odszedł. Sam jestem młody, więc się porównuję. Rozumiesz. Pewnie nieszczęśliwie zakochany?
Ona: Jak kazdy;).
Ja: Więc on tak z miłości?
Ona: Jak?
Ja: Zabił się?
Ona: Nikt tego nie wie. Ech.
Ja: Wybacz, że mnie to tak nurtuje, może to przez sny.
Ona: A co ci sie snilo?
Ja: Natalie Portman.
Ona: Uwielbiam Natalie Portman!
No i wreszcie wspólna płaszczyzna porozumienia.
Opowiadam jej potem, że będąc mniej więcej dziesięciolatkiem, znalazłem w gazecie z programem telewizyjnym artykuł o Natalie i było tam malutkie zdjęcie, jak siedzi ona na schodkach z koleżankami, zapewne kadr z filmu, jest taka zza oceanu, taka z gazety, taka w rajstopkach kolorowych i z grzywką, a jednocześnie wśród dziewcząt, na zimnym betonie, a nuż wilka dostanie, ale siedzi mimo to, milimetry kwadratowe jej wydrukowanej twarzy robią się ciepłe od mojego oddechu, czuję że coś mnie drapie w duszy i nie mam jak tam dosięgnąć, miotam się po kanapie, co kwadrans otwieram gazetę na tej samej stronie, obserwuję ją, animuję, drapanie na tę chwilę zamienia się w łaskotki, wyobrażam sobie, że przechodzę tamtędy, obok nowojorskiej klatki schodowej, może nawet przejeżdżam na deskorolce, zatrzymuję się od niechcenia, jest już sama, pytam czemu płacze, a ona mi wszystko opowiada, przytula się, wyciąga papierosy, które ukradła ciotce nie mającej na nią czasu, a potem uciekamy przed siebie, nocujemy w porzuconych cadillakach, wpadamy w heroinę, jest o nas w gazetach, być może w takich gazetach jak ta moja, czytanych w przyszłości przez kolejne dzieci ze środkowej Europy, które nigdy nie poznają Natalie Portman.
Bianka mówi, że to romantyczne. Wkleja mi link do filmiku, gdzie Natalie rapuje o tym, jaką to jest złą dziewczyną. Akurat to znam, lecz nie piszę, że „staaare”, tylko „oj tak, zajebiste” i wchodzimy wreszcie w długą wymianę zdań na temat Leona Zawodowca.
Ona: Jean Reno.
Ja: Oj tak, Jean Reno. I Gary Oldman.
Ona: I Gary Oldman.
Ja: Uwielbiam go. Mógłby mi odbić dziewczynę, nie miałbym pretensji.
Ona: A masz dziewczyne?
Ja: Nie.
Ona: To latwo ci mowic.
A później.
Ona: Moj byly nie lubil Leona Zawodowca.
Ja: Nie zaufałbym żadnemu facetowi, który nie płacze na końcówce.
Ona: Ty plakales?
Ja: Siedem razy.
Ona: :). Musze juz isc. Do zobaczenia pewnie niedlugo.
Ja: Trzymaj się!
No i po co wytoczyłem tę kolubrynę wyznań, przyznając się do łez. Nie doceniła, spłoszyła się, poszła karmić kota, najpewniej.
Fragment niniejszy pochodzi z nieopublikowanej jeszcze powieści „Złe dziewczynki” autorstwa Krzysztofa Knysaka. W następnych numerach „Menażerii” przeczytać będzie można kolejne, udostępnione przez autora, fragmenty utworu.
Zapraszamy do lektury – Redakcja Działu Literackiego „Menażerii”.