Wyszukiwanie

:

Treść strony

Teksty literackie

Krzysztof Knysak

ZŁE DZIEWCZYNKI (fragment piąty)

Autor tekstu: Krzysztof Knysak
26.04.2015

Według Wiesława, z powodu seksualnego uroku Grzechotki Iluminacji, doszło do samobójstwa, a może nawet krypto-morderstwa trzech mężczyzn. Trzydziestoletni prawnik powiesił się, dwudziestotrzyletni student ASP pomieszał tabletki, a trzydziestodwuletni działacz kulturalny wziął niepotrzebną kąpiel w rzece. Każdy z nich miał facebooka, którego w miarę możliwości przejrzałem. To brzmi śmiesznie, ale przecież teraz wszyscy odbywają dzięki internetowi darmowy kurs inwigilacji. Spędzałem całe godziny na śledzeniu fajnych dziewczyn lub wrogów. Nauczyłem się z głupich przesłanek wyciągać jeszcze głupsze wnioski, które po pewnym czasie okazywały się słuszne. Ale do rzeczy.

Grzegorz Pokrocki. Lat 32. Urodzony na Suwalszczyźnie. Dużo zdjęć z trzyletnim synkiem oraz z kotem rasy Sfinks. Status związku: to skomplikowane. Facet raczej przystojny. W okularach i szarej marynarce, dużo krejzolskich minek, radość życia oraz koszulki z wolnościowymi nadrukami. Ponoć miał problemy z prawicą i krążą ploty na jednym forum, że być może do rzeki wepchnęły go aryjskie dłonie. Iza Pokrocka, jego żona, to fajna panienka w krótkich włosach i z kolczykiem w wardze, indyjskie tatuaże i wegański styl życia. Uśmiecha się na awatarze. Zresztą Grzegorz również. Ponoć sporo działał w kwestii zwierząt, koncertów oraz bezmięsnej kuchni. Udało mu się zorganizować jakiś kolorowy festiwal. W Internecie nic nie wyczytałem o kochance. Udostępniał linki wielu kobietom. Większość z nich mam w zwyczaju określać, jako rege-wege-lesby. Miał Grzechotkę Iluminację w znajomych.

Wojciech Kalmar. Lat 23. Studiował edukację artystyczną. W znajomych wiele ciekawych panienek, w tym podejrzana. Na facebooku nie widać powiązań z Grzegorzem. Tablica pełna smutnych buziek i e-zniczy. Wielu ludzi żałuje jego odejścia. Wciąż wklejane są linki do piosenek. Przeważa trip hop i jakieś hipsterskie badziewie. Niemniej w swoich ulubionych stronach Wojciech ma wiele podobieństw do mnie, w tym Depeche Mode i The Sisters of Mercy. Może poszedłbym z nim na piwo. Na awatarze ma czarne ray-bany i robi kaczy dziubek. Wnosząc po czarnobiałych zdjęciach kondolencyjnych, był przystojny, ale wyglądał szczylowato. Ludzie piszą „już nigdy nie zrobi dla nas fikołka”, „Wojtku, ty idioto, jak mogłeś”, „Niczym Wojaczek”, „Nie lubiłem dupka, ale szkoda tak młodego człowieka”, „Wszyscy go kochaliśmy”, „Był taki utalentowany…”. Rozpaczają głównie kobiety.

Tomek El Mariachi. 30 lat. W awatarze Ferrari, a w znajomych brak Grzechotki Iluminacji. Być może to fałszywy trop. Zablokowana tablica. Z ulubionych stron można wywnioskować, że lubił sport i życie prawnika. Nie wiem, co on robi w tym zestawieniu. Tak, czy owak, pokój jego duszy.

Według Wiesława, wszyscy oni mieli numer komórkowy do Grzechotki Iluminacji i podobno wiele razy do niej dzwonili na krótko przed śmiercią. Przypadek? Cholera wie. Ale w sytuacji, gdy ktoś oferuje mi tymczasową pensję i nakłania do stosunków seksualnych z prawdopodobnie ładną kobietą, trudno nie wierzyć w nic.

Właśnie. Grzechotka Iluminacja. Niepokoi mnie, że tak mało pokazała w awatarze. Usta wyglądają w porządku, ale kobiece usta prawie nigdy nie zawodzą. Pasmo platynowych włosów działa na plus. Podbródek nie zdradza oznak otyłości. Ale czemu nie ma niczego więcej? Kilka razy już się naciąłem na takie awatary. Laski pokazują dobrze umalowane oko, albo zadbane włosy, robią sobie zdjęcie pod odpowiednim kątem i reszty trzeba się domyślać. Ta reszta z reguły słusznie zostaje owiana tajemnicą.

Grzechotka Iluminacja zapisuje się na większość wydarzeń kulturalnych w mieście, związanych z malarstwem, literaturą oraz kinem. Ale to jeszcze żadna sztuka. Gdy wchodzę głębiej w jej facebookowe preferencje, odnajduję coś, co dorzuca kolejny kamyk, mający wyprowadzić mnie z równowagi.

Dziewczyna jest fanką Janusza Leona Wiśniewskiego.

Może to relikt jej przeszłości, sentyment albo po prostu nie wypadało nie dać lajka swojemu wujkowi. Poza nim jest jeszcze Steinbeck, Rushdie, Kundera oraz Llosa, ale w dalszej kolejności. Zapewne kochankowie podrzucali jej przypadkowe lektury, zanim postanowili przyjąć pieszczoty cmentarnych czerwi.

Dni lecą jak muchy do truchła. Gdybym miał kalendarz z wyrywanymi kartkami, pewnie byłbym o kilka tygodni do tyłu, bo nie ma jak za tymi majakami nadążyć. Mógłbym chociaż nawiązać jakiś dialog ze współlokatorami. Może nie wypada tak po cichu dzielić ubikacji oraz kuchni, w której zwykłem parzyć sobie herbatę.

Adept stomatologii uprzedza moje myśli. Puka do mnie pewnego pięknego, białego i mroźnego dnia.

Otwieram.

– Słuchaj, będzie dziś impreza, wpadnie do mnie paru znajomych, nie miałbyś nic przeciwko?

– Spoko, nie ma problemu.

– Aha. A mógłbym pożyczyć twój stół?

Patrzę na stół. Butelki i kilka książek można zrzucić przecież na ziemię.

– Nie ma problemu – powtarzam i uśmiecham się, jak tylko potrafię.

– A potrzebujesz na dzisiaj fotela i krzesła?

– Możesz wziąć zresztą, co mi tam.

– A w ogóle może się do nas przyłączysz?

– W sumie, czemu nie? Skoro nie mam już mebli.

– To wpadnij do mnie o dziewiętnastej.

Kupuję sobie wódkę barmańską oraz trzy piwa. Współlokator odkurza pokój, potem przestawia meble, pomagam mu wnieść kilka swoich i prowadzimy poważne, strategiczne dysputy nad tym, gdzie najlepiej je umieścić. Wreszcie wpadam na pomysł, że warto byłoby oficjalnie się sobie przedstawić

– Wiktor.

– Łukasz.

Łukasz zadaje ogromne ilości pytań. Trudno mi go przyłapać na wypowiedzi, która nie kończy się pytająco.

– A ta twoja dziewczyna to przychodzi tutaj czasem? Jeszcze jej nie widziałem?

– Jaka moja dziewczyna?

– No pytałeś na początku, jak się wprowadzałeś, czy możesz przyprowadzać dziewczynę, prawda?

– A, no tak. Wyjechała z kraju i wróci w marcu.

– O, to długo jeszcze poczekasz. A jak ma na imię?

– Hm, zwykle mówię na nią Grzesia.

– Grzesia?

– No tak, Grzegorza. Każde imię w dzisiejszych czasach ma dwie wersje. Wiesz.

– Wiem, wiem, takie to czasy.

Stoję głupio w przedpokoju i odpowiadam na kolejne pytania. Skąd jestem, po co tu przyjechałem, czy mi się podoba, jak długo zostanę, co robi Grzesia, czy nie przeszkadza mi utrudniony przez pralkę dostęp do sedesu oraz dlaczego tak rzadko gotuję w domu? Na szczęście goście nie spóźniają się. Wchodzą do nas kolejne osoby. Powierzchownie patrząc, nigdy bym takiego rodzaju ludzi nie spotkał w swoim poprzednim towarzystwie. Ludzie dobierają się na nieustalonych, lecz nienaruszalnych zasadach. Ciągnie swój do swego, a ja na pewno jestem tutaj przypadkiem.

Faceci są młodsi ode mnie. Ekscytuje ich butelka wódki czekająca na stole. Rozlewają ją ostrożnie i zapełniają sokami. Kolejne dziewczęta przynoszą kanapki. W kuchni ktoś topi czekoladę, aby można w niej było maczać owoce i mieć z tej okazji niepowtarzalny deser. Każdemu odpowiadam na tę samą serię pytań. Zajadam chipsy i nerwowo popijam. Łukasz uśmiecha się do mnie i mam wrażenie, że mnie lubi. Ogólnie wszyscy tutaj darzą się sympatią.

Pytam, skąd ta ekipa się zna. Podobno z jakiegoś studenckiego koła, ale niestety nie słyszę dokładnie. Później dostrzegam krzyż na szyi jednej z krościatych panienek. Po chwili ktoś kogoś pyta o piknik ekumeniczny. Zdaje się, że trafiłem na chrześcijańską posiadówę.

Uciekam co chwilę na papierosa do pokoju, aż przy kolejnej próbie wstaje razem ze mną jedna dziewczyna i oznajmia, że też chciałaby zapalić. Biorę ją do siebie. Stajemy w oknie i poznajemy się.

Beata studiuje dziennikarstwo i nie pasuje do reszty towarzystwa. Rozmawiamy ze sobą bez żadnego problemu. Jest niska i ma koronkowe rajstopy. Z twarzy może być, ale gdyby nie to, jak czujemy się dzisiejszej nocy samotni, prawdopodobnie nie zwróciłbym na nią większej uwagi. Nadrabia inteligencją i spojrzeniami, jakby dwie suszone śliwki odwinęły się z papierka i wskoczyły prosto do ust.

Częstuję ją wódką barmańską. Wtedy wchodzi Łukasz.

– Co wy tu palicie? Marihuanę?

Dopiero po chwili orientuję się, że pyta poważnie.

– To tylko skręcany tytoń. O smaku winogron – informuję. – Chcesz spróbować?

– Nie palę, ale lubię czasem postać obok ludzi palących.

Niech mu będzie. Może kiedyś przy takiej okazji zdarzy mu się poznać wreszcie zapach zielska. Łukasz gada z nami chwilę, częstuję go barmańską i wreszcie wraca do gości. Zostajemy we dwoje. Rozmawiamy coraz żywiej, a nasze ramiona stykają się ze sobą. Beata dużo wie o tym mieście oraz zna sporo środowisk, z tego co wychwytuję. Wpadam więc na pomysł, aby zadać jej trochę mocniejsze pytanie, lecz wpierw nalewam po szocie i po drugim szocie, i wreszcie po trzecim.

– Słyszałaś o tym działaczu kulturalnym, który się utopił?

– Bo mało to się ludzi potopiło? Pewnie chodzi ci o Grześka?

– Tak, dokładnie!

– Czemu o niego pytasz?

– Coś mi się obiło o uszy. Podobno tajemnicza sprawa z tym zatonięciem. Samobójstwo? Morderstwo?

– Oj, Wiktor, czy dla jego synka jest to teraz takie ważne?

– Beato, nie jestem jego synkiem. Tak tylko spytałem.

Udaję, że temat mnie nie interesuje, by sama przejęła pałeczkę.

– Ja myślę, że ani jedno, ani drugie – zaczyna. – Był wczesny ranek, Grzesiek zmęczony wracał do domu lub postanowił zrobić sobie jeszcze spacer, potknął się i koniec. Chociaż faktycznie chodzą po mieście różne opinie. Że depresja. Że konflikty. Że długi. Że problemy rodzinne.

– Znałaś go?

– Niestety. Jak to tam ktoś kiedyś o kimś powiedział, żeby cieszył się, że go nie znał, bo by żałował, że już go nie ma, mniej więcej, nie pamiętam o kim.

Zaczynamy się całować.

Języki niepewnie witają się koniuszkami, stosują serię uników i wreszcie ścierają na dobre. Obejmuję ją, lecz cofa moją rękę, jakby objęcie było bardziej ryzykownym krokiem, niż przysłowiowe wejście w ślimaka.

– Może wróćmy na razie do towarzystwa.

Podoba mi się to „na razie”. Skoro „na razie”, czyli „póki co”, to możemy wrócić.

Przy okazji kolejnego papierosa, na którego uważnie czekałem, ponawiam zaloty. Szkoda tylko, że jestem pijany i zaczynam opowiadać o tym, jaka jest zajebista i jaki ja jestem zajebisty, oraz że takie spotkanie nie powinno przejść bez echa.

– Od razu echo – mówi, trzymając mój kieliszek. – Łukasz się niecierpliwi, a my…

– Jesteś teraz moim gościem.

Kładę ją na łóżku.

– Kręci mi się w głowie. Bardzo.

Powracam z nią do pozycji siedzącej. Nie zdejmuję jednak ręki z kolana, a wręcz przeciwnie, wkładam ją pod sukienkę.

– Zaufaj mi – szepcę jej. – Wiem, o co w tym chodzi.

– Ja też.

Ale mimo to cofa moją rękę.

Czuję się żałośnie. Kiedy rodzice kazali mi powiedzieć wierszyk przed imieninowym zgromadzeniem, też czułem się żałośnie. Wypowiedziałem go, gubiąc jeden wers. I tak rodzina biła mi brawo. Chyba chodzi tylko o to, aby dobrnąć do końca i zobaczyć ten obraz, jeden z obrazów, dla których tutaj mnie przywiało. Trzeźwieję. Siedzimy spokojnie.

– Jeśli jesteś taka twarda i nie masz dziś nastroju, to chociaż powiedz mi więcej o Grzegorzu utopionym w rzece.

– Nie rozumiem.

– Czego nie rozumiesz?

Trzeźwieję jeszcze bardziej, a Beata zaczyna się obrażać.

– Co ma Grzegorz do bycia twardą i nastroju?

– Nie chciałaś mi dać ani opowieści, ani siebie. Więc daj jedną z tych rzeczy, a ja zrobię dla ciebie, co zechcesz.

– Wiktor. Niczego od ciebie nie chcę.

Wstaje, poprawia spódniczkę i wychodzi. Słyszę, że ubiera kurtkę i żegna się z Łukaszem. W jego pokoju pierdolą o zaletach joggingu. Grzechotka Iluminacja pewnie chodzi teraz po Paryżu lub innym Madrycie. Iwona łajdaczy się w barze z mojej przeszłości. Arek pieści Ewelinę, z której nie zdjęto jeszcze folii, zaś Wiesiek sprawdza horoskop na następny tydzień. Mam jeszcze trochę wódki i kilka papierosów. Myślę, że nie jestem wcale taki zły. Przecież dopiero zaczynam i chciałem dobrze.

Łukasz po chamsku otwiera moje drzwi.

– Wiktor, wracasz?

– No dobra.

Wracam, a tam resztka chrześcijan dojada kanapki i tylko mi pozostała rola najgorszej świni imprezy. Być może najgorszej świni całego dnia.

– Łukasz, daj mi numer do tej dziewczyny, która pali papierosy.

– Najpierw musiałbym ją spytać.

– Oj, nie pytaj. Najpierw daj, bo jak spytasz, to się wyda, że cię o niego prosiłem, a tak to będzie zaskoczona.

– Stary, nie mogę tak.

– Chciałem jej tylko coś powiedzieć.

– A mogę przekazać?

– No trudno, to ja już będę szedł spać.

Bywa i tak.

 

 

Fragment niniejszy pochodzi z nieopublikowanej jeszcze powieści „Złe dziewczynki” autorstwa Krzysztofa Knysaka. W następnych numerach „Menażerii” przeczytać będzie można kolejne, udostępnione przez autora, fragmenty utworu.

Zapraszamy do lektury – Redakcja Działu Literackiego „Menażerii”.

 

Informacja o finansowaniu strony internetowej

Portal współfinansowany ze środków Unii Europejskiej w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego

Dolne menu strony

Stopka strony

(c) menazeria.eu - wszelkie prawa zastrzeżone
do góry