No i masz, budzę się w obcym miejscu. Zawsze gdy budziłem się w obcych miejscach, to chociaż trochę się dziwiłem, nie od razu pamiętałem, dlaczego tu jestem. Teraz rzeczywistość przychodzi łatwiej, wszystko człowiekowi powszednieje. Leżę na materacu w schludnej kawalerce, wiem gdzie jestem i u kogo, ale powód mojej bytności nadal nie jest jasny.
Podrywa mnie telefon od Arka.
– Weź sobie prysznic, nie krępuj się z kosmetykami, jak nie masz, a w lodówce rzeczy na śniadanie i piwko, jakby co. Przejdź się po mieście, rozerwij się, ja będę wieczorem, jakoś po osiemnastej. Żyjesz?
– Żyję.
– No to pa!
Nieźle, dla niego wieczór jest już po osiemnastej. Zgrywa takiego zalatanego dorosłego człowieka, takiego „doroślała”. Kilku moich znajomych już zmieniło się w „doroślaków”. Może to i dobrze, bo starsi znajomi, którzy tego zaniechali, nie wyglądają teraz najlepiej.
Ale dobry z niego chłopak. Zrobił mi wczoraj pesto na zielono. Częstował, czym się da. I pomimo, że miał pracę na dziesiątą, to siedzieliśmy bardzo długo. Musieliśmy się wybredzić za wszystkie czasy, nadrobić, co trzeba. Tego mi brakowało. Chyba naprawdę jesteśmy przyjaciółmi. Co nie zmienia faktu, że sytuacja, w którą chce mnie wpakować, jest co najmniej durna.
Skoro już tutaj przyjechałem, to lepiej poszukam sobie normalnej pracy, zamiast uganiać się za jakąś panienką jak męska dziwka. I to jeszcze w imię sprawiedliwości! Z drugiej strony, jak to powiedział Joker w „Mrocznym Rycerzu”, jeśli jesteś w czymś dobry, nigdy nie rób tego za darmo. A skoro chcą mi płacić, to najwyższy czas korzystać z moich uposażeń. Przecież nie będę pracował w korporacji. Jestem zbyt uduchowiony na te sprawy.
Sam mam ochotę przestać wierzyć w swój dar. Co to ma znaczyć, że ludzie mają dary? Może wszystko jest jednym, wielkim zbiegiem okoliczności? Z Iwoną się sprawdziło, z paroma historiami wcześniej również było coś na rzeczy, zresztą, nie przypadkiem uznałem, że mam jakiś dar, skoro tak się plotło moje życie. Lecz gdy ktoś każe mi go używać i czeka na efekty, to jakoś się krępuję. Wolałbym się nie sprawdzać. Nie lubię zawodzić ludzi. W ogóle chyba brak mi pewności siebie, gdy ktoś ma oczekiwania. Wolę zaskakiwać.
Poza tym faceci zabijają się dla kobiet i od wieków o tym wiemy, że kobiety mężczyzn niszczą, odsiewają ich po prostu. Ten sam numer u trzech trupów jeszcze o niczym nie świadczy. Może nawet z nimi nie spała. Kto to stwierdzi?
No właśnie. Przecież ja to mogę stwierdzić.
Trochę przerażające. A strach i erekcja nigdy nie idą w parze.
A jak dziewczyna jest brzydka? Lub po prostu średnia? Średnia to jeszcze spoko, ale te średnie z reguły się zakochują. Zaś mi należy się odpoczynek od damsko-męskiej gmatwaniny. Zasłużyłem sobie. Tyle lat emocjonalnej masakry.
Myję się, robię śniadanie, oglądam telewizję i stwierdzić mogę śmiało, że mój przyjaciel ma w pełni nowoczesne, schludne mieszkanie, co również napawa mnie grozą.
– Stary, urządziłeś się na zawsze – powiedziałem do jego zdjęcia z jakąś laską, stojącego na szafce.
Stół jest przeszklony i jest na nim kula do wróżenia, pewnie tylko dla bajeru, nie wierzę, żeby Arek był tak pogrzany. Na ścianach ryciny Dürera. Kadzidełka na parapecie. Ciekaw jestem, co jeszcze tutaj dodaje, gdy czeka na klientów. W telewizji panienki opowiadają sobie o problemach wychowawczych, wypowiada się pani psycholog, która wnosi do dyskusji tyle, co kalendarzyk katolicki do badań nad antykoncepcją. Żal. Przełączam na kanał ezoteryczny. Arka akurat nie ma. Ale jakaś stara wiedźma produkuje się o rozwoju.
– Rozwijać się trzeba, jak się rozwijamy, to poddajemy się rozwojowi i o tym jest właśnie książka Johna McFlufera pod tytułem „Rozwój duchowy, rozwój codzienny, rozwój dla ciebie”. Ta lektura jest lekturą, którą wszystkim polecam. I na dziś żegnam się z państwem. Widzimy się, jak zwykle, za tydzień. Życzę państwu rozwoju, samodyscypliny, samodoskonalenia i samorozwoju. Do zobaczenia.
Pojawia się Arek na ekranie. Uśmiechnięty i skacowany jak Armia Czerwona. Może widzowie nie rozpoznają tego stanu, ale ja dobrze znam Arkadiusza i nie raz widziałem go, jak miał przekrwione oczy i rozmarzone spojrzenie. Cieszy mnie ten widok.
Arek mówi trochę mniej anielskim głosem, niż zwykle, ale stara się, promienieje i zachęca do dzwonienia, tasuje karty, patrzy w kamerę z wyrzutem, że nikt nie wykręca numeru. Coś tam tłumaczy, nie mogę przecież tego słuchać, to nie dla mnie. Grunt, że mówi znacznie lepiej niż jego poprzedniczka. O losie, który potrafisz zaskakiwać!
Wyłączam telewizję i zbieram się pokornie na spacer.
Jest naprawdę zimno, a ludzie kurczą się pod grubymi kurtkami. Moje oprzyrządowanie zmniejsza się przez mróz do rozmiarów ludzika lego, a dłoni nawet na chwilę nie chcę wyciągać z kieszeni, w celu skręcenia papierosa. Mam jesienne buty. Jesienny płaszcz. A jesień poszła sobie właśnie precz. Zostałem sam z niedoręczoną laurką. Obce miasto, jakieś misje i opowieści, dzikie kobiety, cały ten świat, a w nim ja, wystarczy tylko wypudrować mi twarz i można zacząć kręcić pokoleniowy film o wyrzutku. Idę mostem. Kaczki szukają chleba.
Oczywiście kobiety dobrze wiedzą, kiedy zepsuć facetowi nastrój. Dzwoni do mnie Iwona. Udało mi się skutecznie wyrzucić ją z umysłu, ale teraz nagle to wszystko powraca, jak zapach gnijącego kota. Nie odbieram. Chociaż wiem, że nie zadzwoni drugi raz już nigdy. Gdybym odebrał, cała rzeczywistość cofnęłaby się o kilka dni.
Pewnie by tak było. Wymyśliłaby dowolną bzdurę, aby ściągnąć mnie do miasta i tam się zemścić. Nie odbieram.
Jestem łatwowierny i szybko bym uległ. Nie z miłości, której nie czuję, ale z jakichkolwiek skrupułów, czy chociażby dlatego, że w starych śmieciach najłatwiej jest się wylegiwać takim leniom, jak ja. Ale nie mogę iść na łatwiznę. Pierwszy raz w życiu chcę pokonać wszystkie potwory w jaskini i odnaleźć artefakt. Nie odbieram.
Telefon przestaje wibrować. Czuję wyrzuty sumienia. Bo w końcu łączenie swoich genitaliów regularnie przez kilka miesięcy do czegoś zobowiązuje. Bo w końcu miasto, którym się oddychało przez parę lat, nie może nagle stać się tak wrogie, jak myślę. Bo w końcu jest tam kilkanaście osób, z którymi chętnie bym pogadał, ponieważ tutaj porozmawiać mogę tylko z jedną.
Pomimo zimna skręcam papierosa, tego wymaga sytuacja i sceneria. Nie udaje mi się zapalić na wietrze, dlatego kucam przy barierkach, chowam się za przęsłem. Rozniecam iskrę na fajce, jak smutny jaskiniowiec. Wreszcie pali się należycie. Wypuszczam dym do kaczek, wrona przelatuje mi nad głową, złomiarz pcha swój wózek wzdłuż brzegu, jak my wszyscy. Kościoły, hotele i wieżowce wyginają przestrzeń i pokazują, jak wiele rzeczy działo się na przestrzeni lat w ludzkiej wyobraźni. Marzną mi stopy.
Szwendam się tak cały dzień, zaznaczam kropkami różne punkty na mapie, rozglądam się, wymyślam, gdzie tu ewentualnie zabrać moją przyszłą kochanicę, aby cała akcja doszła do skutku. Zastanawiam się, kiedy poznam pana inspektora. Gdy wracam, okazuje się, że nadeszła ta dziwaczna chwila.
Arek ubiera garnitur, ja wygrzebuję ostatnią czystą bluzę, pożyczam od niego dobre perfumy, czeszemy się i jazda. Idziemy w gęste skupisko barów i sex shopów. Dobrze czuję się w tej przestrzeni. Wchodzimy do jednego z lokali, zamawiamy kawę, by scena wypadła neutralnie oraz z pozorami profesjonalizmu.
– Pamiętaj, że on ma cię za eksperta – zaznacza Arek, obserwując moje cyniczne uśmieszki.
– Jasne, jasne. Co za problem być dzisiaj ekspertem.
– On jest poważnym gościem.
Lokal zdaje się przytulny, pomimo dwóch skinheadów siedzących przy barze, gwiżdżących na zgromadzone dziewczęta, które wracają regularnie z toalety do stolików obsadzonych przez wyższej klasy dżentelmenów. Ci to mają dobrze. Gruby portfel i świeży podryw. Lecą jakieś typowe kawałki, których od siebie nie odróżniam, ale grunt, że nie wkurwiają.
– Wiktor, wyprostuj się, wchodzi pan policjant.
W progu staje łysy pięćdziesięciolatek z rozbieganymi oczami. Ma płaszcz w jodełkę i oldschoolowy beret. Pod płaszczem powinien chować pepeszę, a w kieszeni, przy papierośnicy, mogłaby się znajdować lista skurczybyków zasługujących na inwigilację lub odstrzał. Namierzając wzrokiem Arka, wzdryga się, nerwowo macha ręką i niemalże podbiega.
Wymieniamy się powitaniami. Moją rękę ściska bardzo mocno. To zimne i znające łopatę dłonie. Nie chciałbym być jego penisem. Arek gustownie wskazuje krzesło, na którym pan Wiesław, jak się przedstawił, kładzie beret. Płaszcz daje na wieszak, poprawia załamania materiału, beret przekłada na stół i wreszcie siada.
– Kawy, herbaty, wina? – pytam, by rozładować sytuację.
– Zaraz zobaczymy – odpowiada, a jego oczy sprawiają wrażenie, jakby naprawdę miały coś zobaczyć.
Idzie więc do baru, a mnie dziwi, że Arek jakoś poczerwieniał na twarzy.
– Niezły – mówię.
– W głębi serca jest dobrym człowiekiem. Ale proszę cię, nie wyśmiewaj go.
– Czemu ci tak na nim zależy?
– Jestem profesjonalistą, a ten facet wierzy mi we wszystko. I dużo płaci. Nie wiem skąd czerpie kasę na takie bzdury, jak ezoteryka, ale oby mu się nigdy nie skończyła.
Przytakuję i uśmiecham się do Wiesława powracającego z herbatą.
– Kofeina to nie dla mnie – zaznacza. – Herbata pobudza, a i owszem, jeśli nie trzymamy za długo torebki w wodzie. Potem, jak wiadomo, uwalnia niepotrzebne toksyny.
– Wszystko trzymane za długo w jednym miejscu uwalnia toksyny – dodaję.
Śmieje się do tak zwanego rozpuku. Bywam lekko zaniepokojony, gdy niechcący zdarza mi się kogoś rozbawić.
– Ale pan się udał. Został pan wprowadzony?
– Wielokrotnie – odpowiadam.
I znów te śmichy, chichy.
– Ale chodzi mi o sprawę.
Milknie, rozgląda się dokoła, czy nikt nie podsłuchuje, wreszcie wyjmuje torebkę i dusi o łyżeczkę, jakby to była zdradzająca żona. Umie budować napięcie, ale rzadko spogląda w oczy. Wciąż cały chodzi w miejscu, nie może się uspokoić, jest w nim wiele myśli jednocześnie. Albo to niepewność, albo, kto raczy wiedzieć, jakie inne wariactwa.
– Czy jestem potrzebny w tej rozmowie? – pyta Arek i sugestywnie wyciąga komórkę na stół. – Muszę wykonać istotny telefon.
– Niech pan idzie, my tu się sobą zajmiemy.
No i nie ma Arka. Jestem ja, ezoteryczny dziwak i coraz głośniej rozbrzmiewający lokal, z dala od mojego miejsca noclegu.
– Jak się panu podoba u nas w mieście? – pyta wciąż podekscytowany.
– W porządku.
– Jest zimno, to jeszcze pan nie wie, jak tu bywa cudownie.
– Faktycznie, trochę daje po kościach.
– Ale pogoda pogodą. Proszę pana. Słyszałem o pana zdolnościach. Czy mógłby pan potwierdzić, że potrafi pan uzyskać dostęp do kobiecych wspomnień i myśli?
– W wielu wypadkach nie trzeba do tego zdolności. Kobiety chętnie dzielą się najpodlejszymi myślami.
– No tak, no tak. Ale rozmowa to za mało. Podobno jest pan w stanie zobaczyć te myśli, w stanie czystym.
– Trudno mi o tym mówić. To dość intymne. Jednak wszystko wskazuje na to, że potrafię dostrzec kobiece fantazje i wspomnienia erotyczne.
– Wspomnienia, to bardzo dobrze. Bo wie pan. Sytuacja jest delikatna. Ze sfery intymnej, jak już pan zauważył. Pana zadanie polegałoby na pozyskaniu wspomnień jednej kobiety.
– Wróżbita Arkadiusz coś napomknął.
– To niebezpieczna kobieta. Zapłacę panu za każdy miesiąc tego procesu. Czuję, że pan nie zmyśla. Pan będzie wytrychem, ważnym klockiem. Jest w tym mieście kobieta, która według mnie spowodowała kilka przykrych wypadków. Chociaż wypadek, to właśnie słowo, w jakie przy tej okazji nie wierzę. Nie, zdecydowanie nie. To sprawa wyższego rzędu. Sprawiedliwość. Coś jakby zachowanie równowagi, odwzorowanie konstelacji. My powinniśmy sprowadzać układy wyższych sfer, wyższych bytów, do naszego świata. Dobrze, gdybyśmy odzwierciedlali ten boski zegarek. Taka ludzka powinność. Trzeba zalepiać dziury, proszę pana. A pan pasuje do tego. Pan się udał, po prostu na miarę.
Wraca Arek. Przynosi na sobie wieczorny mróz. Ma czerwone policzki. Zima, jak malowana.
– Pada śnieg – oznajmia.
Zawsze, jak zaczyna padać pierwszy śnieg sezonu, ludzie zdają się ożywieni. Komunikują to sobie. To cholernie ważna sprawa, taki pierwszy śnieg, najwidoczniej.
– Pada śnieg – podchwytuje Wiesław. – To znaczy, że mamy rację. Że dobijamy targu. Coś zostało potwierdzone.
Skończyła mi się kawa. Rzecz jasna, coś tam pływa jeszcze na dnie filiżanki, ale nie potrafię dopijać ostygłych resztek. Dla zapewnienia sobie chwili oddechu uprzedzam towarzyszy, że potrzebuję odwiedzić ubikację. Gdy wracam, słyszę dogasającą rozmowę. Wiesław pyta Arka, czy dobrze założył pierścień atlantów. Arek potwierdza.
– Panie Wiktorze. Rozumiem, że dobiliśmy targu i wchodzi pan do sprawy?
– Nadal wiem dosyć mało. Na przykład: dlaczego? Kogo? Za ile?
– Za dwa tysiące miesięcznie. Bez podatków, bez żadnych szpargałów. A kogo i dlaczego, powiem panu, jak przyjdzie pan do mojego prywatnego mieszkania. Jesteśmy wśród ludzi, mimo wszystko.
Dwa tysiące dwukrotnie przebija moje wyobrażenia o pierwszej pensji, jaką mogę dostać za codzienne osiem godzin wiszenia na telefonie, dzwoniąc do nieszczęśników, którzy jeszcze nie wiedzą, jak przydatne są garnki jakiejś skurwionej firmy, łaskawie mnie zatrudniającej w hipotetycznej rzeczywistości. Byłbym idiotą albo świętym, gdybym odmówił.
– Dobrze, zostanę pana telepatycznym penetratorem.
Arek się śmieje, Wiesław wygląda na dumnego i każe zapisać mi swój numer. Zapisuję. Puszczam sygnał. Jesteśmy w kontakcie. Filiżanki osuszone. Wychodzimy. Faktycznie pada śnieg.
Fragment niniejszy pochodzi z nieopublikowanej jeszcze powieści „Złe dziewczynki” autorstwa Krzysztofa Knysaka. W następnych numerach „Menażerii” przeczytać będzie można kolejne, udostępnione przez autora, fragmenty utworu.
Zapraszamy do lektury – Redakcja Działu Literackiego „Menażerii”.