Wyszukiwanie

:

Treść strony

Teksty literackie

Anna Nor

Autor tekstu: Anna Nor
25.12.2014

Anna Nor – pisze pamiętniki od piętnastego roku życia, zwykle pół strony dziennie. Dłuższe formy głównie wtedy, gdy chce sprawić przyjemność kotu, który jest przyjacielem jej i jej komputera. Mruczenie obojga wprawia ją w niezbędny rytm.

 

My

 

– One mają lepiej niż ja!

– Dlaczego tak mówisz, nie wiem dlaczego?

Ot, błahy fakt istnienia, w wymarzonym szeregu. Pierwsza perspektywa, którą obrałam jako przyszłość naszego związku, związku niedopiętych toreb i wypchanych kieszeni z zablokowanymi  kontami w  bibliotece i karami naliczanymi za permanentne podtrzymywanie. Kiedy tylko zdecydowaliśmy, że będziemy razem, ty – spokojniej, ja – roztrzęsiona, śmiejąc się histerycznie po pierwszym hauście od teraz – wspólnego – powietrza, któremu, jak wierzyłeś ty, bliżej było jednak do oddechu reanimacyjnego, powiedziałam:

– Nie musisz mi mówić o swoich przygodach z innymi, jeśli takie będą, nie chcę nic o nich wiedzieć.  

– Dlaczego miałbym się z kimś jeszcze spotykać, kiedy mam ciebie?

I kto zdradził? Nie wiem, nie wiem tego, nie wiem tego do dziś. Pamiętam tylko, że w ten zmierzch, w opuszczonym przez lato parku, nad taflą burej wody jeziorka uwaga taka wydawała mi się na miejscu – z kieszeni wystawał ci wtedy nagi grzbiet tej, której nie chciałeś mi za nic pokazać. I to był znak. I mgła. I szaruga, które  miały nas określić na długo.  Bardzo długo, jak na chodzenie z nimi wszystkimi.

Poznaliśmy się  dzięki butom. Miały podobny fason. Z przyjemnością przechadzaliśmy się, przyglądając temu, jak równo maszerują po szarym betonie. Razem szło  się łatwiej i pewniej. Wiedzieliśmy, że musimy dokądś dojść,  ale kiedy podnosiliśmy głowy i chcieliśmy spojrzeć sobie w oczy, spotykały się najpierw nasze usta. Toczyliśmy spory, wyrzucając z siebie coraz błyskotliwsze sofizmaty. Zdecydowanie same marsze wychodziły nam najlepiej. Może moglibyśmy iść razem i przez życie, ale obowiązkiem naszym było ćwiczenie się w słownej szermierce. Tom Schopenhauera, historia antycznej Grecji w głowie. Raz, dwa, trzy, teraz my!

Nie wtedy. Dziś z tych „rozmów” nic już nie pamiętam. Pojedyncze zdania krążą mi czasem po głowie jak uprzykrzona, natrętna mucha, zagubiona w klimatyzowanej sali uniwersyteckiej biblioteki. Większość istotnych wywodów odbyła się w języku obcym. Nieużywany drętwieje, pokrywa się rdzą.

Odbijam się w tamtych czasach, w tamtych zbyt bliskich stronach, jak w gabinecie luster, które przecież wykrzywiają, które skracają, które wydłużają, które bawią się lepiej. I to już przestało śmieszyć. Szliśmy. Krok za krokiem, obok siebie, nie z sobą, chociaż mówiliśmy. Cytowaliśmy. Dzieła. Filozofów. Poetów. Byliśmy poważni. Z pyska upadło, z pyska upadło.

Kupiłeś mi wtedy pierścionek „bo niedługo zaczną pytać, a tak, jak będziesz miała ten pierścionek, to będą się przynajmniej do ciebie uśmiechać”. Ten pierścionek to niech będzie orbita. Będę krążyć wkoło korala. Korale są zwykle czerwone.

Ja: „Jak krew, jak krew, jak serce”.

Ty: „Mniej istotne, ważne że żyją na niewielkich głębokościach”.

Oboje zgodziliśmy się co do tego, że narażone są na wiele niebezpieczeństw, a ja dodałam jeszcze, że regenerują się bardzo powoli, chociaż ty sprawdzałeś już wtedy, o której godzinie odjeżdża pierwszy, nocny autobus.

Rozgadali nas. Nic się nie uchowało, bo nic się nie poczęło. Żadne słowo nie było nasze. Każde pochodziło z innego źródła, od postronnych obserwatorów i obserwatorek, z których nikt nie chciał angażować się w coś więcej niż własne miłości i własne niegdyś białe strony. Zatrute studnie, literatura, udają źródła, gaszą pragnienie, co to za pragnienie? Co to za pragnienie?

Tak. Doszliśmy wreszcie i do lata. Do dziś, kiedy mówię lato, mój głos brzmi uwodzicielsko: lato, lato, lato jak  plusk wody, jak smak wody, zapach wody i zapach ciał rozgrzanych na słońcu. Ten raz wyjechaliśmy – zgubić je i ich wszystkich. Byliśmy obcy, byliśmy cisi, tylko do nas należał świat, zostawialiśmy ślady. Błąkaliśmy się wśród łąk i lasów, zapominając,  lecz, jak się potem okazało, niestety to nie „ci” my, ale „tamci” my przetrwaliśmy, a one, oni razem z nami. Wszyscy wrócili, kiedy stanęliśmy na znanych sobie ulicach.

Dlaczego znowu spadły liście i szybko zapada zmrok? I uświadomić sobie, że żadne z nas nie mówiło, bo nie umiało mówić, chociaż znało podstawy retoryki, chociaż jedno w drugim krzyczało, tak głośno, jakby się dopiero co urodziło.

Jeśli prawdą jest, że ludzie myślą, pozostając w zgodzie z krajobrazem, w którym żyją, to mnie otaczają tylko nieliczne prześwity. Tamto, jedno lato, a teraz mgła i wczesne zmierzchy na zawsze. Trzeba było wysiłku, by wrócić. Podkreślmy to, zanotujmy, zagnijmy brzegi, zanim się wszystko rozleje.

Do dziś trudno mi uwierzyć, że pozostawaliśmy sami przez te kilka letnich dni. My, to jednak wciąż tamte cienie, które prowadziły nas swoimi śladami. Podobno po to, żebyśmy widzieli lepiej, czuli mocniej, żyli prawdziwiej.

Znam ich imiona. Sylvia Plath, Emily Dickinson, Virginia Woolf. Lubiłeś jednak kobiety. Teraz sam możesz być poetą. A ja? Ja potrzebuję dziecka, żeby wydorośleć. Móc mówić: to jest kwiat, to jest ziemia, to jest dobry człowiek. Bardzo cię kocham. Po śmierci wszyscy pójdziemy do nieba. Na razie jestem bardzo, bardzo zmęczona.

One mają lepiej niż ja, one mają lepiej niż ja.

 

 

Informacja o finansowaniu strony internetowej

Portal współfinansowany ze środków Unii Europejskiej w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego

Dolne menu strony

Stopka strony

(c) menazeria.eu - wszelkie prawa zastrzeżone
do góry