Wchodzę do środka. Jest dużo cieplej. Ludzi chyba przybyło, chociaż nie widziałem, żeby ktoś dotarł. Iwona opiera głowę o blat stołu. Płacze. Cholera, tylko nie to, chciałem łez, lecz ona ryczy za mocno. Chociaż nauczyłem się swobodnego podejścia, kobiecy lament nadal mnie obezwładnia.
Iwona płacze, więc z Iwoną nikt już nie siedzi, bo ludzie przychodzą tu raczej dla rozrywki. No już dobrze, Iwonka, już ciiicho, nie smuć się, że mnie zdradziłaś, kolejny facet na pewno nie będzie władał seksualną telepatią.
– Jeśli chcesz wiedzieć – mówię do niej, dosiadając się obok skulonego ciałka, które wcale nie jest seksowne, kiedy podryguje od łkania – to z Maćkiem nigdy nie rozmawiałem. Widziałem skurwiela kilka razy, ale nawet nie podaliśmy sobie ręki. Więc on nie chwalił mi się, jak daleko zaszła wasza współpraca. Musisz po prostu uwierzyć, że gdy się kochaliśmy, to prawie za każdym razem byłem w tobie głębiej, niż mogłaś przypuszczać. Wiem nawet, „o czym się masturbujesz”. Ale tego ci nie powiem, bo byłoby to już za wiele wstrząsów jak na jeden wieczór. Nie wiem, jaką zaproponować ci pokutę, ponieważ nie ma powodu, byś starała się coś nadrobić. Ja cię rozumiem. Nudzisz się po pewnym czasie. Perfumy też się zmienia.
I idę do baru, poprzednie piwo podejrzanie szybko mi się skończyło, klepię barmana w podzięce za fajne kawałki, chociaż nie znam ich nazw, ale kojarzę, oczywiście że kojarzę – czy to z reklamy, czy to z imprez, czy to z lokalu, wszystko jest w porządku, wracam do Iwony, ona nadal nie unosi głowy, piwo ma do połowy puste lub pełne, zależy jak spojrzeć, siadam, a ona mi się nagle odzywa:
– Jak on mógł to zrobić? Jak on mógł? Dlaczego ci to wszystko powiedział?
Iwona jednak jest oporna. W porządku, przyznaję się. Trochę mi smutno, że płacze przez niego, a nie przeze mnie.
– Głupia dziwko – mówię, by sprawdzić, czy mogę ją jeszcze zranić. Nie zwraca na mnie uwagi.
Wcale tak źle o niej nie myślę. Ona nie ma wpływu na bieg historii ludzkości, nie ma wpływu nawet na swoje miesiączki. Ociera łzy, sprawdza w lusterku czy makijaż daje jeszcze radę. Prawie się nie rozmazał, cholernie dobry tusz do rzęs, czy też cienie do powiek, powinni zrobić reklamę kosmetyków Iwony, opierającą się na tej całej sytuacji. Wytrzymują nawet dziesięć minut nieprzerwanego płaczu. Doskonały make-up na zrywające wieczorki.
– Uważam, że jesteś beznadziejny – mówi mi – żałuję wszystkich dobrych słów, które ci powiedziałam. Żałuję, że ci zaufałam. Nikt mnie tak jeszcze nie rozczarował. Jesteś psem ogrodnika. Mówiłeś mi, że mam w sobie fajne motywy, że tak dobrze ci się ze mną siedzi w oknie i że dopiero dzięki mnie zrozumiałeś, czym jest seks. Ale pozwoliłeś jakiemuś Maćkowi, który w ogóle nie musiał mieć z nami nic wspólnego, by pomyślał sobie o mnie, że jestem dla niego dostępna. Nie jesteś nawet psem ogrodnika. Jak mogłeś do tego dopuścić. Dlaczego pozwoliłeś innemu facetowi, żeby na mnie tak spojrzał.
– On nie tylko na ciebie spojrzał.
Lokal zapełnia się ludźmi. Iwona kontynuuje wywód, ale nie słucham jej, witam się ze znajomymi i wchodzę w dorywcze konwersacje. Do Iwony dosiada się koleżanka. Z gestów i mimiki wnoszę, że ją pociesza. Iwona reaguje szybko. Już jest wyprostowana i make-up nadal jak niezdobyta twierdza. Widzę to z oddali, bo siedzę przy barze. To ten moment, kiedy można się odciąć, chociaż niektórzy nazywają go „podpięciem”.
Wreszcie wchodzi ten niejaki Maciek. Wcale nie żartuję. Udaje, że nie widzi Iwony. Ona nie udaje, że widzi Maćka. Patrzę, jak się wierci w miejscu, jak powstrzymuje ją koleżanka, jak oczy płoną dziewczynie, nie wiem czy z zakochania, czy z chęci zemsty. Zresztą, akurat ten biedny kutas nie powinien oczekiwać zemsty ze strony Iwonki. Ciekawe, czy w ogóle o mnie od niej słyszał.
Podchodzę więc do gościa, bo widzę, że nie może sobie znaleźć miejsca, a z kimś pewnie by pogadał.
– Czemu nie usiądziesz z moją dziewczyną? – pytam.
– Słucham?
– Czemu nie usiądziesz z Iwoną, moją dziewczyną? – powtarzam zza zaciśniętych zębów, by mógł się więcej domyśleć.
– Twoją dziewczyną?
– Nie, twoją, kurwa.
Biorę pustą butelkę z najbliższego stolika, tłukę o ziemię i wymachuję rękoma, by wszyscy zwrócili na mnie uwagę. Robią to, chociaż są przyzwyczajeni do podobnych happeningów.
– Stoi obok mnie koleś, który będzie teraz dowodem, że mam dar seksualnej telepatii, a Iwona jest puszczalską dziwką. Otóż ten koleś, zwany Maćkiem, ma, wyobraźcie sobie, tatuaż nad prawym sutkiem. Jest to znak, jakże oryginalny, znak ying yang. Maćku, jakie głębokie rozważania i długie poszukiwania nakłoniły cię do tak niepowtarzalnego wyboru?
Maciek nie rusza się, ja zaś uwieszam na nim, rozpinam mu kurtkę, zdejmuję ją, rzucam gdzieś za siebie, na co on już prawie z pięściami do mnie startuje, lecz ja lecę na niego, przewracam na brudny parkiet i drę koszulę na tym owłosionym cielsku.
– No i patrzcie! Ying yang na prawym sutku, co udowadnia, że Maciek i Iwona…
Nie udaje mi się dokończyć, bo ktoś ściąga mnie z tego debila i próbuje skrępować ręce. Tamten też wstaje, ale nikt nie próbuje skrępować jego. Mają go za ofiarę? Cały lokal moich znajomych? Nikt nie oglądał Pana Wołodyjowskiego? Gdzie rybie dziary na torsie Tuhaj-beja udowodniły, że jest on właśnie Tuhaj-bejem? Tylko ja poświęciłem temu swoje dzieciństwo?
Uderzył mnie w twarz. Rzuciłem w niego krzesłem. Iwona zadrapała mi policzek. Koledzy narzucili płaszcz na plecy i troskliwie wypchnęli za drzwi. W portfelu zostało na zapiekankę. Nie chciało mi się jeść. Wypiłem drinka w potwornie mainstreamowej dyskotece, gdzie nikt mnie nie znał. Stwierdziłem, że nie mam już przyjaciół. Poszedłem spać.
Rozdział 2.
Tak to właśnie wygląda. Rozpad, z grubsza rozpad. Ludzie dziczeją, a ich interesy nigdy nie przestaną się wykluczać. Ludzie dziczeją, a może i nie dziczeją, czemu ja miałbym mówić o ludziach? Czas zatroszczyć się o siebie.
W samotności najgorsze jest to, że człowiekowi nie chce się robić dla siebie obiadu, a jak pójdzie do restauracji, nie zje do końca i tylko gorzej się poczuje, patrząc na zgromadzonych i wciągniętych w rozmowę szczęśliwców. To główny czynnik, który sprawia, że nie lubię być sam. Może nawet jedyny, wyjmując oczywiście erotyczne aspekty życia. Właściwie gdyby nie erotyka i pożywienie, człowiek równie dobrze mógłby żyć samodzielnie. Nawet z kumplami facet spotyka się z powodu libido. Nie, żeby miał do nich ciągoty, ale razem mogą komentować otoczenie, wymieniać się doświadczeniami i w ogóle: dobieramy się zależnie od tego, czy wspólnie jesteśmy bardziej czy mniej atrakcyjni. Przynajmniej jest tak, gdy człowiek młody, otrzaskany i wie, czego chce od życia.
Nie dalej, jak wczoraj, nikt nie wyciągnął do mnie ręki. Wyrzucono mnie z jedynego lokalu, do jakiego chciałem jeszcze chodzić. Zrobili to ostatni ludzie, z którymi udawało mi się rozmawiać jak równy z równym. To, że straciłem dziewczynę, jest dla mnie w tym momencie najmniej istotne. Dziewczyny po prostu się traci. Gorzej z honorem, przyjaciółmi, twarzą i tym podobnymi, chociaż może byłem idealistą, skoro wydawało mi się, że honor oraz przyjaźń są trwalsze niż lojalność kobiety. Wszystko zdradza, prędzej czy później.
Kupuję sobie chleb razowy i świeże warzywa. Do tego paczkę ruskich pierogów z garmażerki i czteropak jasnego, pełnego piwa. Trzeba o siebie dbać. Trzeba dawać sobie prezenty. Wracam do domu i zamykam się szczelnie, rzucam telefon daleko, choć i tak nikt nie zadzwoni. Włączam dziewiątą symfonię Beethovena. W tylu książkach bohaterowie słuchali dziewiątej symfonii Beethovena, że czas spróbować samemu. Ale jakoś mnie nie bierze. Gdy mam kaca, umiem ogarnąć rzeczy, które zawierają w sobie trzy elementy składowe. Powyżej tej liczby zaczyna się surrealizm. Dlatego siedzę i nie ogarniam, nic mnie nie chwyta. Kroję rzodkiewkę i patrzę na słowika, za oknem powinien być teraz słowik, lecz to tylko gołąb, szary jak mordy wszystkich zdrajców świata, dobija się do mego okna.
Ludzie-chuje, a ja sam może i nie lepszy, ale własny i trzeba siebie jakoś z tego powodu bronić. Czego zresztą mógłbym od nich wszystkich oczekiwać. To tylko staroświecki pogląd, że ludzie powinni być sobie bliscy. Spędzaliśmy w dużym gronie czas, ale pewnie tylko dlatego, że człowiek musi spędzać jakoś czas. A że lubiliśmy spędzać go na sposoby, co do których wypadałoby mieć towarzystwo, to tym towarzystwem sobie służyliśmy. Bawiliśmy się w piaskownicy i pora wracać do domu. Kto się w międzyczasie nie zbrzuchacił, ten ma czystą kartę. Oni pewnie jeszcze będą tam siedzieć, zdradzać się i opowiadać wciąż te same historie, obgadywać siebie i poniżać, w ciągle tym samym barze, który co prawda wspomnę wnukom jako najlepszy etap wojny, jaka nigdy nie miała miejsca.
Skończyły się kanapki, skończyło się piwo i skończył się Beethoven. Trzeba jak najszybciej znaleźć pomysł na dalsze życie. Nie należę do szczęśliwców, więc los nie podrzuca mi na co dzień żadnych ciekawych kąsków. Ale tym razem dzieje się coś niespodziewanego. Nagłego, podejrzanie pasującego do sytuacji i, szczerze mówiąc, całkiem miłego. Dzwoni do mnie przyjaciel.
Jestem trochę dumny, ponieważ to z reguły do niego się dzwoni. W końcu popularny z niego wróżbita, telewizyjny znachor ludzkiego biogramu.
– Co tam? – zaczyna.
– Po staremu – odpowiadam jak zawsze. – Wolę słuchać, co u ciebie.
– Całkiem doskonale. Tak sobie, wiesz, myślę i coś mi się przypomina. Że kiedyś wspominałeś mi o swoim tajemniczym darze.
– Tobie też o tym mówiłem?
– A i owszem. Nie wiem komu jeszcze, ale mi coś tam przebąkiwałeś, jakiś czas temu, że podejrzewasz, że nieswoje odczucia masz w trakcie pewnej czynności, nie wiesz jak to ugryźć, pytasz czy ja wiem, o co chodzi, czy w tej ezoteryce coś już napisali. No i niestety nie napisali, ale w niczym to nie przeszkadza. Powiedz mi tylko, czy nadal czujesz w sobie ten dar?
– Dar seksualnej telepatii?
– Zwał jak zwał.
– Dziwnie się składa, bo wczoraj udowodniłem sobie i światu, że mój dar jest w mocy, jak najbardziej.
– Mam dla ciebie fantastyczną ofertę.
Słowem wprowadzenia w jego postać, słucham go z oddali, ponieważ przeniósł się do większego miasta, za chlebem, za karierą, zyskując nagły dostęp do takich możliwości. Teraz jest trochę znany, mniej wolnego czasu, więcej szczęścia i pieniędzy, skapuje mu życie jak z odpowietrzonego grzejnika, ale pamięta o mnie, raz na dwa tygodnie co najmniej. Ciężko byłoby nas nie zapamiętać razem.
– Ja ci wierzę, w ten twój dar, jak to mówiłeś: „seksualnego jasnowidzenia”.
– Seksualnej telepatii.
– No, no! Musisz do mnie przyjechać.
– Daj spokój, próbuję tego tylko na kobietach.
– To bardzo dobrze. Nie będę więcej mówił ci przez telefon, bo sprawa jest kryminalna, a nawet jeśli nie kryminalna, to na pewno tajemnicza. I bardzo skomplikowana.
– Mogę cię odwiedzić, ale nie będę spał na podłodze.
– Nie o to chodzi. Musisz tutaj się przeprowadzić. Na miesiąc. Albo i dłużej.
Odczekuję chwilę. Jego propozycja jest jeszcze dla mnie niejasna. Kusząca, to fakt. Ale nie można tak od razu godzić się na propozycje kuszące, by nie wyjść na człowieka niepoważnego.
– Otóż jest tutaj tajemnicza sprawa – powtarza się. – Tylko ty mógłbyś pomóc. Nie chcę mieszać się teraz do twojego życia, ale myślę, że ty nic tam u siebie nie robisz, a tutaj miałbyś zajebiście ciekawą przygodę. Sam nie wierzę, że na to wpadłem. Ale dostaniesz pensję. Mieszkanie. I, możesz to potraktować jako zabawę, ale myślę, że czeka nas grubszy temat. Potrzeba tutaj „seksualnego detektywa”.
Pytam, czy to nie jaja, odpowiada, że ani trochę, więc ja się godzę, całujemy słuchawkę i do zobaczenia.
Zostawić obecne miasto, za przeproszeniem, wpizdu i zamieszkać w nowym? Mieć pracę? Rozwiązywać seksualną zagadkę kryminalną, w asyście telewizyjnego wróżbity? Być Herkulesem Poirot od zbrodniczych łechtaczek?
Wyłączam redtube’a, by sprawdzić rozkład pociągów.
Fragment niniejszy pochodzi z nieopublikowanej jeszcze powieści „Złe dziewczynki” autorstwa Krzysztofa Knysaka. W następnych numerach „Menażerii” przeczytać będzie można kolejne, udostępnione przez autora, fragmenty utworu.
Zapraszamy do lektury – Redakcja Działu Literackiego „Menażerii”.