Hipocentrum
Kalifornia jest otwarta na ocean
w którym można
surfować jak w żadnym innym miejscu na Ziemi
na góry
miejsce narodzin bushcraftu w parkach przyrody
jakich nikt nie ma
i kolarstwa górskiego, krzykliwych
niebezpiecznych sportów
na niebo
na którym pająk linii lotniczych tka globalną
sieć
Kalifornia jest otwarta na
ludzi
odwróconych od
tego wszystkiego, zamkniętych w kampusach
korporacji
którzy tkają sieci społecznościowe
w odosobnieniu i ciszy
układają poezję samotnie
błądzących elektronów
Kalifornijskie kolorowe motyle
siedzą na mizernych
kwiatach maczka,
uboczki, klarkii, kalandry
ciągną sok z wykwitu rozgrzanej ziemi
Kalifornia otwiera się tak
szeroko
aż
zanika
granica
między nią
a światem, a wielkim
uskokiem San Andreas
Tarcie gorących i w gruncie rzeczy
kruchych
płyt tektonicznych
ma tu wymiar ledwie poetyckiej metafory
bo w patosie poety pobrzmiewa świat wyobrażony
spiłowany przy pomocy słów
nie ten, który jest
i trzęsie się w posadach
Uliczne kręgle w Albuquerque
1.
– Rozbieg i pchnięcie!
– Słońce w zenicie
oślepia nie tylko przeciwnika.
2.
Biała kula biegnie po niebie.
Na ziemi kładą się cienie
drzew i budynków. Pod nogami
cień. Trafiona żarem
sylwetka klęka, obala się,
znika…
Knock-down
Mocne uderzenie upału: promienie słońca
wnikają w szorstką tkankę betonu. Misternie utkane
przez mizernych architektów miasto nie reaguje
na ból jak wymęczony bokser. Niezdolny do uników
zawodnik powierza swój los rywalowi a śmierć jest
słońcem którepali materię ringu i uwalnia
trujące substancje z powierzchnimiejskiego graffiti.
Krople trudu zasychają na twarzy w postaci kryształków
soli ulotnej jak życiodajna woda strącona na jałowy
nagrzany beton. Opuszcza gardę zmęczony wojownik
bo słońce jest wolnością a zwycięzca nie przegrywa
Gra
Trzeba sprawdzić
by iść dalej
Droga wolna
jeśli nic nie ma
Słowa
– Dobre są dni, kiedy owoce otwierają
ziarno soczystej prawdy, kiedy dają się zerwać –
głosi objazdowy kaznodzieja. – Synu, wsiadaj –
wskazuje drogę do autobusu Blue Bird TC/2000
z wyznawcami.
– Nie wierzę, dlatego zaczynam wierzyć, że jesteś poetą –
oddaję słowo
za słowo.
Mantra (w trakcie szukania noclegu na szlaku Pacific Crest Trail)
– Kiedy życie
przesypuje się tobie przez palce,
wejdź. Wybuchnie
źródło
mądrości: nowa pustynia
– mówi opiekun
świątyni do jedynego
ucznia. – Czas zacznie biec od
początku, aby zatrzymać się
przed wrotami
świętego miejsca – naucza
guru. Jego słowa
powtarza echo.
Głos
w pustym wnętrzu.
Wyładowania
To było na początku lata, kiedy po raz ostatni
patrzyłem na zatruty owoc miłości –
obrócony z każdej strony. Czego szukałem
na delikatnej, nawoskowanej skórce?
Elektryczne palce trzymały soczystą kulę powietrza.
Wtedy wyczerpany wyjrzałem przez okno:
słońce chowało się za budynkami, drzewami, wzgórzami.
Odejść nie za daleko, nie przekroczyć granic tamtego
świata ani burzy czasu –
nie udało się. Letni podmuch przyniósł bicie
kropel deszczu. Słowa jak pomruk, który
podąża za rozbłyskiem.
Po burzy ulga.