Wyszukiwanie

:

Treść strony

Media

WINYL MIESIĄCA: Idzie lato...

03.07.2017

Cóż to były za dwa miesiące! Muzycznie, ma się rozumieć! Mój listonosz zaczyna się niecierpliwić ilością płyt, jakie do mnie znosi, niania mojej córki jest przerażona i zaczyna podejrzewać, że w pracy płacą mi winylami, a ja? Cóż, niewiele już mogę zrobić, nawet gdybym zdecydował się przerzucić na mp3 albo Spotify, to półki zlikwidować już nie mogę, ponieważ stanowi oparcie dla konstrukcji budynku. Przyszło lato i nawet tu w Irlandii jest cieplej, mam więc dla Was przegląd kilku najlepszych letnich pozycji, jakie do mnie dotarły.

oG jest przede wszystkim niesamowicie zdolnym gitarzystą. Ma też smykałkę do aranżowania muzyki oraz czegoś, co nazwałbym korespondencją sztuk. Muzyk z Belgii kiedyś pokłócił się z kolegami z zespołu Cosmic Trip Machine nad konceptem albumu o karkołomnym tytule „(The Woman Who Took) A Flying Leap Over The Fence”. Po burzliwych naradach padł pomysł (pół żartem, pół serio), że zespół nagra swoją wersję, a oG swoją. Tak powstał niesamowity dwupłytowy album, gdzie piosenki na obu płytach są takie same, zaś stworzone są przez innych muzyków. oG jest perfekcjonistą i lubi pracować z wybitnymi artystami. Okładkę do wyżej wymienionego albumu stworzyła Marijke Koger, natomiast jego ostatni projekt „Out Of The Darkness” został napisany pod wpływem rysunków Wayne’a Andersona. Jest to opowieść o małej dziewczynce, bogini imieniem Imma, która musi stawić czoło Molochowi, przejść przez okrągły las, gdzie zwierzęta nauczą ją magii cyfr, by stanąć przed obliczem drzewa-ucha, które pomoże jej przeniknąć do ludzkiego świata. Jak można się domyślić, album jest zbiorem czternastu piosenek w gatunku psychodelicznego rocka w najlepszym znaczeniu z lat siedemdziesiątych! oG czaruje swoją gitarą, czasem mrocznie, czasem surrealistycznie wręcz wesoło. Muzycznie jest wspaniale, ale wizualnie wydanie tej płyty to absolutne arcydzieło. Zawsze mówiłem, że to oprawa graficzna do „Sgt. Peppers Lonely Hearts Club Band” Beatlesów sprawiała, że patrzyłem na nią bez końca, ale po prawdzie to „Out Of The Darkness” przykuło mnie na godziny. To jest album, który mieć trzeba, nawet jak się nie ma gramofonu!

Pozostając w temacie Beatlesów, wspomniany przed chwilą „Sierżant Pieprz” obchodzi właśnie równe pięćdziesiąte urodziny. Jestem szczęśliwym posiadaczem pierwszego brytyjskiego tłoczenia tej płyty (co zawsze było moim marzeniem!), ale i tak nabyłem wersję jubileuszową. Limitowana edycja zawiera dwie płyty, jedna to oryginalne zremasterowane utwory w stereo, druga zaś zawiera inne wersje studyjne. Wersje odrzucone przy pierwotnym miksie. Całość została stworzona przy udziale Paula McCartneya oraz przy pomocy osobistego archiwum George’a Martina. Płyta wciąż do mnie leci, być może opowiem więcej w przyszłym felietonie, a być może natłok innych albumów na to nie pozwoli.

We Will Kaleid to duet z Niemiec, „A Shape Of Fading” jest ich debiutem. Nie są to jednak muzycy niedoświadczeni. Jasmina i Lukas znają się jeszcze z zespołu Ærial, który zakończył działalność na początku bieżącego roku. Album jest zbiorem jedenastu utworów, zróżnicowanych stylistycznie, jednocześnie niesamowicie spójnych klimatycznie. Czasami mam wrażenie, że w płycie maczali palce wyjadacze z Lamb, już to wydaje się, że album produkowała Björk, tylko po to, by mieć pewność, że to jednak rodzeństwo z The Knife. We Will Kaleid są jednak samowystarczalni. Napisali, nagrali i wyprodukowali całość sami. W domku w lesie. Oprócz piosenki numer trzy, gdyż - jak napisali na okładce - ta konkretna piosenka została nagrana gdzieś poza domkiem… Winyl został niesamowicie wydany, oznaczenia stron są zagadką, tył okładki stanowi pozorny chaos. Ale w tym szaleństwie jest metoda, „A Shape Of Fading” jest prawdopodobnie najciekawszym debiutem tego roku.

Prawdopodobnie, ponieważ swój debiut zaprezentował również inny niemiecki duet - SUIR. Mroczny album „Ater” jest zbiorem utworów z pogranicza dark ambient, goth i dark elektro. Brakuje mu jednak charakterystycznego zaduchu lat dziewięćdziesiątych. Wszystko jest świeże i bardzo przestrzenne. I mimo że jest to niewątpliwie płyta, która przypadnie do gustu wszystkim tym, którzy w liceum szorowali ramionami ściany korytarza z opuszczoną głową i paznokciami pomalowanymi na czarno, nie jest ona w żadnym wypadku flashbackiem tej muzyki, tylko jej odświeżoną wersją. Nie jestem być może jeszcze krytykiem na tyle ważnym w światku muzycznym, by tworzyć nazwy nowych gatunków, ale w dobie post rocka, post metalu, post popu itd. „Ater” jest zdecydowanie post dark goth ambientem. Sama płyta jest biała w czarnej koszulce, w białej okładce z czarnym nadrukiem. Tak jak muzyka jest czarno-biała, tak i oprawa graficzna trzyma ten styl. Niesamowicie ciekawy projekt i kolejny mocny kandydat do debiutu roku.

Dostałem też dwie świetne „siódemki”. Pierwszą aż z Japonii od czterech wirtuozów z Ovum. Tak zwany „Split” zawiera ich nowy utwór „Cinder”. Zespół powstał w 2006 roku jako instrumentalny art rock, jednak po pierwszej trasie koncertowej w Europie panowie wrócili do kraju kwitnącej wiśni oszołomieni brzmieniem progresywnego metalu. Postanowili włączyć do swojego repertuaru więcej gitar, bardziej przesterowanych i dużo brutalniejszych. Efektem jest karkołomnie techniczny post prog metal (post metal, a jakże!). Riffy wydają się być niemożliwe do zagrania! Ovum jest nijako japońską odpowiedzią na Cult Of Luna. Bardzo ciekawa formacja, którą warto sprawdzić, a jest ku temu okazja, bo już pod koniec lata zespół znowu odwiedzi stary kontynent z krótką trasą koncertową, między innymi podczas New Noise Fest w Niemczech.

Drugi singiel dostałem od holenderskich serferów z Bounty Island. „Forbidden Dance” zawiera dwa utwory, autorski „Hot Marijke” oraz cover London’s Beat „I’ve Been Thinking About You”. Pamiętacie jeszcze ten kawałek? Wydanie tego singla jest prawdopodobnie najbardziej retro rzeczą, jaką kiedykolwiek miałem w rękach. Nadruk techniką sitodruku, w środku monochromatyczny plakat ze zdjęciami dziewczyn w strojach kąpielowych oraz kulturystów, wśród których znajdziemy nawet młodego gubernatora Arnolda. Czarna płyta z dużym otworem w środku, choć gra w 33 rpm. Wspaniały krążek! Momentalnie zawędrował na listę moich ulubionych wydawnictw, nie tylko siedmiocalowych, ale winylowych w ogóle! Sprawdźcie koniecznie!

Nie jestem typem gracza. Nigdy nie byłem, może dlatego, że moich rodziców szalenie trudno było przekonać, że trzeba wymienić kartę graficzną w komputerze, żeby pośmigać w super brutalne strzelanki. Zresztą gry rozwijają przemoc! A że było nas w domu trzech braci i siostra, to tłukliśmy się i bez gier, szybkiego komputera więc nie było. Grałem więc w spokojniejsze gry strategiczne. Mój obecny komputer do gier również się nie nadaje, ale czas zbijam głównie na grach typu „adventure” na tablecie. Dlaczego o tym piszę? Bo nasi południowi sąsiedzi ze studia Amanita Design wyprodukowali trzy przepiękne gry tego typu. Wielokrotnie nagradzane „Machinarium” o małym robocie poszukującym ukochanej porwanej przez uzurpatora robociego tronu. „Botanicula” o ekipie składającej się z nasionek i orzeszków zamieszkujących wielkie drzewo, które dopadły pasożyty. Bohaterowie więc starają się uratować swój świat i pokonać zarazę. Przewodzi im orzeszek laskowy posiadający immunitet na czarną moc najeźdźcy. Oraz przecudowne „Samorost 3” o małym ludku, który znajduje magiczną trąbkę, którą zgubił zbuntowany strażnik kosmosu… Gry są wielką łamigłówką, zbiorem zadań i zagadek, oprawione są jednak w przepiękne grafiki oraz niesamowitą muzykę. Muzyka ta została wydana jak soundtrack na płytach winylowych. Płyty są kolorowe, schowane w przepięknych okładkach, do wszystkich dodano grafiki z gier, które należałoby oprawić w ramki. Nie zrobię tego, bo zaburzyłoby to strukturę wydawnictw, a są one doprawdy absolutnie wspaniałe. Ambientowo-jazzowe dźwięki, które urzekają, nawet jeśli nie zna się gier. Nawet bez wartości muzycznej sam sposób wydania sprawia, że wszystkie trzy pozycje powinny być w każdej kolekcji płytowej. Zarówno jednak gry, jak i muzyka są przykładem sztuki przez duże SZ i jakkolwiek jest to zastanawiające, bo są to ścieżki dźwiękowe do gier z iPada (sic!), to cieszyłem się jak dziecko, odpakowując te albumy!

Na zakończenie chciałbym przypomnieć o brytyjskim duecie Emile’s Telegraphic Transmission Device. Panowie właśnie wydali kolejny studyjny album, rzecz jasna na czarnej płycie. Krążek nosi tytuł „Adoration, Lust, Condemnation & Mistrust” i jest stylistycznie kontynuacją drogi, jaką Dan Williams obrał sobie już lata temu. Mroczny synth pop wyrwany z czeluści lat osiemdziesiątych. Nie lubię się przechwalać, ale na odwrocie okładki znajdują się osobiste podziękowania dla mnie za promowanie muzyki dwójki z Durham w Polsce.

I tak oto wszedłem do historii współczesnego brytyjskiego synth popu!

Życzę spokojnego lata, wielu znakomitych festiwali muzycznych i nowych odkryć płytowych!

 

 

Informacja o finansowaniu strony internetowej

Portal współfinansowany ze środków Unii Europejskiej w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego

Dolne menu strony

Stopka strony

(c) menazeria.eu - wszelkie prawa zastrzeżone
do góry