W czasie niedawnych wakacyjnych wojaży dane mi było szczęście brania udziału w lubelskim festiwalu Inne Brzmienia. Tegorocznym motywem przewodnim festiwalu były zespoły nagrywające dla waszyngtońskiej wytwórni Dischord Records, a jednym z wydarzeń był panel dotyczący funkcjonowania tej wytwórni. Podczas dyskusji zauważyć dało się parę przewijających się motywów, rzeczy w mojej opinii ważnych, odnoszących się nie tylko do zarządzania wytwórnią płytową, ale i ogólnie do kwestii oddolnego organizowania się jednostek. W czasach upadku kapitalizmu wydaje się, że wyuczenie się efektywnych sposobów realizowania pomocy wzajemnej jest jedną z najważniejszych umiejętności, które warto doskonalić, dlatego też pozwolę podzielić się swoimi spostrzeżeniami wyniesionymi z przeprowadzonej na Innych Brzmieniach dyskusji.
Pierwszą ważną lekcją, którą wyniosłem ze wspomnianego powyżej panelu, jest przeświadczenie, że nie ma organizacji bez wzajemnych relacji. Byłem zaskoczony tym, jak długo znają się osoby współpracujące z Dischordem. Trzon zespołu Soulside, który z przerwami istnieje od 1985 roku, to trzech kolegów ze szkoły, a jedyny z członków z oryginalnego składu, który obecnie nie gra w zespole, odszedł, by założyć kapelę, która również była wydawana przez Dischord. Członkowie waszyngtońskich ekip wydają się być przede wszystkim przyjaciółmi, a dopiero potem współpracownikami. Sama reaktywacja zespołu Soulside wiąże się z pięćdziesiątymi urodzinami jego gitarzysty, Scotta McClouda. Żona McClouda wpadła na pomysł, by połączyć imprezę ze wspominkowym koncertem, po którym zespół zdecydował jeszcze raz popracować nad nowym materiałem i ruszyć w szerszą trasę. Takich przykładów więzi wykraczającej poza zwykłą wspólnotę interesów można by mnożyć. Wystarczy wspomnieć, że właściciel Dischord Records, Ian McKaye, gdy omawia kwestie techniczne z wydawanymi zespołami, raczej nie korzysta z drogi elektronicznej, ale spotyka się z zespołami twarzą w twarz lub, jeżeli jest to niemożliwe, rozmawia z nimi przed telefon. Również podczas tak wydawało się niepozornej sprawy jak dodawanie kodu z dostępem do plików mp3 do sprzedawanych płyt szefowie wytwórni postarali się o zgodę wykonawców. Paradoksalnie zasada, którą kierowali się niezależni twórcy tych lat, tj. Do It Yourself (zrób to sam), powinna w przypadku Dischord Records zmienić się na: zrób to wspólnie.
Co takiego wyróżnia Dischord wśród innych powstających w tym czasie niezależnych wytwórni? Lata 80-te to przecież złoty wiek tego typu przedsięwzięć i część z nich również bazowała na przyjacielskich, a nie biznesowych relacjach między wydawcą a twórcą. Dlaczego Dischord przetrwał tyle lat, podczas gdy inne wytwórnie o podobnych założeniach albo zbankrutowały (vide manchesterskie Factory) lub też poszły na współpracę z większymi konglomeratami medialnymi (vide londyński Mute)? Przede wszystkim scena, która wytworzyła się wokół wytwórni, oferowała coś więcej niż wspólna pasja do tworzenia muzyki. Ofertą tą była antyteza punkowego destrukcyjnego etosu, czyli styl życia straight edge. Straight edge zakładał powstrzymywanie się od alkoholu, narkotyków i przypadkowego seksu. Ten styl życia bardzo szybko przyjął się wśród punkowo-undergroundowej sceny na całym świecie. Z czasem straight edge zaczął żyć własnym życiem, w ekstremalnej formie doprowadzając do aktów przemocy pomiędzy zwolennikami tego ruchu a zwykłymi „używkowymi” członkami sceny punkowej. Oczywiście nie o to chodziło autorowi pomysłu, Ianowi McKaye’owi. Straight Edge to nie jest pobyt w świeckim zakonie (chociaż Ian McKaye do teraz żyje według zasad straight edge), ale ścieżka funkcjonowania w życiu muzycznym wkraczająca poza ograną rock’n’rollową kliszę. Taki sposób myślenia przydatny jest z pewnością nie tylko w specyficznym środowisku muzycznym, ale i przy innych próbach oddolnej organizacji społecznej. By coś było trwałe, potrzeba tam czegoś więcej niż tylko zachęty do wspólnej zabawy. Okazało się, że przyjęta przez środowisko Dischordu etyka działania przyniosła efekty. Dowodem na to jest fakt, że była w stanie zgromadzić wokół siebie na tyle dużą ilość świadomych osób, że parę lat później Dischord stał się główną siłą stojącą za społeczno-aktywistycznym ruchem Positive Force, który do dzisiaj działa w Waszyngtonie.
Ostatnią rzeczą, o której chciałbym nadmienić, jest stosowanie w działaniu zasady inkluzywności. Waszyngton jest miastem wielokulturowym oraz miejscem pracy liberalnych elit politycznych, więc postawy antyrasistowskie i feministyczne były obecne od samego początku w działalności sceny tego miasta. Inspiracją dla powstania pierwszych dischordowych zespołów były występy lokalnego Bad Brains, pierwszego ważnego hardcorowo-punkowego zespołu składającego się z czarnoskórych muzyków. Dischord również chętnie wydawał żeńskie zespoły, np. Slant 6 lub Fire Party. Inkluzywność Dischordu zasadzała się również na czymś innym. Członkowie sceny nie zamykali się w ekskluzywnej elitarności swojego ruchu. Ludzie z Dischordu byli fanami Gogo, specyficznej odmiany funku popularnej wśród afroamerykańskiej ludności Waszyngtonu i nawet organizowali wspólne koncerty z zespołami tego nurtu, takimi jak np. Trouble Funk. Osobą odpowiedzialną za produkcję płyt Dischordu był Don Zientara, człowiek zupełnie spoza sceny hardcore-punk, który mimo to był ważną postacią w stworzeniu charakterystycznego brzmienia wytwórni. Postawa niezamykania się w swoim kręgu pozwoliła na dwukrotne zredefiniowanie się zespołów z Dischordu. W połowie lat osiemdziesiątych hardcore-punkowe nagrania Minor Threat i innych zaprzyjaźnionych zespołów odniosły dosyć spory sukces. Na ich koncerty zaczęły przychodzić osoby spoza sceny, dla których często dobra zabawa oznaczała wszczynanie burd i pijaństwo. Jednocześnie sama formuła hardcore-punk doszła muzycznie do ściany, nie pozwalając na dalszy rozwój. Pojawiły się wtedy nowe zespoły, takie jak wspomniany Soulside, Marginal Man czy też Rites of Spring, które zaproponowały muzykę bardziej skomplikowaną i poruszającą bardziej osobiste tematy. Ruch ten, znany jako Revolution Summer, pozwolił zaistnieć w Waszyngtonie zespołom łączącym hardcor-punkową etykę z post-harcorowymi inklinacjami do eksperymentu. Dzięki temu na początku lat dziewięćdziesiątych udanie się pod auspicje Dischordu było naturalne dla waszyngtońskich zespołów z nowych nurtów alternatywnego rocka. Dzięki temu mogły zaistnieć takie zespoły jak np. Smart Went Crazy czy też Shudder to Think, nie mówiąc już o Fugazi, który jest zespołem monumentem spajającym personalnie i muzycznie wszystkie trzy fazy rozwoju wytwórni.
Podsumowując, relacje, etyczność i inkluzyjność to klucze do tworzenia efektywnie działających organizacji społecznych. Dischord nie tylko przetrwał czterdzieści lat, rozwijając się przy tym muzycznie i jednocześnie trwając przy swoich zasadach, ale i stał się punktem odniesienia dla wielu osób na całym świecie. Do dzisiaj zespoły nurtu straight edge można znaleźć w rożnych miejscach, od Ameryki poprzez Europę aż po Indonezję, a osoby związane z Dischordem, choć mało ludzi o tym wie, były podstawą dla alternatywnej rewolucji generacji X. Dave Grohl stał się perkusistą Nirvany, dlatego że był perkusistą waszyngtońskiego Scream, a słynne brzmienie perkusji na kultowym „Nevermind” jest nieco tylko przekształconym brzmieniem charakterystycznym dla zespołów wywodzących się z nurtu Revolution Summer. Hołd dla waszyngtońskiego Untochables, czyli cover utworu „Nic Fit”, znajdujemy na „Dirty”, jednej z najbardziej popularnych płyt Sonic Youth, a wywodzące się z Soulside Girls Against Boys było jednym z najbardziej popularnych amerykańskich zespołów indie-rockowych końca dwudziestego wieku. Na początku lat osiemdziesiątych było wiele lokalnych scen punkowych (LA, Nowy Jork, ale też Boston czy też Detroit), ale historycznie to waszyngtońska jest obecnie traktowana jako najbardziej twórcza i wpływowa. Uczmy się od najlepszych. Uczmy się od Dischordu.