Wyszukiwanie

:

Treść strony

Media

Mamy prawo wrzeszczeć!

Jedna z wielu medytacji o sojusznictwie

Ilustracja: Zachary Larysz / szadap
09.09.2020

Od kilku tygodni internet bulgoce przeróżnymi definicjami sojusznictwa. Co robić, czego nie robić, jak brzmi ten sojuszniczy dekalog? Ten złoty kod, zbiór zasad, idealny skrypt, na naprawienie społeczeństwa? Uwaga, werble: nie ma czegoś takiego”. Nie ma uniwersalnego zbioru zasad. Manuala, solucji +100k do bycia Sojusznikiem Pro. Sojusznictwo jest medytacją, ciągłą medytacją. 

Jest wiele drobinek, których się nauczyłem przez te lata, za które jestem tej jednak skomplikowanej i nieraz okrutnej rzeczywistości wdzięczny. Na przykład mam w sobie wdzięczność za to, jak ostatni czas nauczył mnie szanowania ciszy. Wychowany w przemocowym domu, zawsze miałem wrażenie, że cisza jest karą. Że muszę, koniecznie muszę ją czymś wypełnić, jakimś gestem, słowem – czymkolwiek. Że jestem odpowiedzialny za jej ciężar, za jej obecność. Pierwszą osobą, która mnie nauczyła, a przynajmniej pokazała mi, iż milczenie może być zwyczajną, fajną i nawet ubarwiającą pozytywnie relację, była przyjaciółka, z którą w pierwszych miesiącach znajomości współdzieliliśmy pokój w internacie. Kilka bab w jednym pokoju. Łóżka pod ścianami, żarówiaste lampy, darcie ryja na korytarzach, ciągłe klekotanie klapków, wiszące ciuchy byle gdzie, kible śmierdzące tytoniem i w okolicach jesieni okazyjnie wpadające butelki przez okno z sąsiadującego osiedla. Okej, butelka zdarzyła się raz, jednak nowej szyby nie wstawili nam do okolic dobrze dojrzałego listopada.

Cisza w tym chaosie stała się świętem, słodkim marzeniem. Dbaliśmy o nią, kiedy nas odwiedziała, staraliśmy się ją ugłaskać jak kota, przypadkowego pielgrzyma, przekupić i sprawić, by została jak najdłużej. Olka spędzała wolne chwile na rysowaniu mangowych pośladków, ja potrzebowałem zanurzać się w książkach, więc obecność tego pielgrzyma była dla nas zbawieniem.

Od czasu do czasu nam odwalało i puszczaliśmy na pełną pytę musicale. Albo metal.

Internat się skończył, zacząłem pomieszkiwać po różnych mieszkaniach, w różnych pokojach, w różnych relacjach. Jednak najczęściej miałem swoją przestrzeń, swój pokój, w którym mogłem posiedzieć z pielgrzymem, zakutać się w kołdrę i zanurzyć się w ciszy. Przypuszczam, że miałem wtedy niezdiagnozowaną depresję, bo kokonem w kołdrze mogłem być całe dnie, gdzieś w stopach pielgrzym stawał się czymś ciężkim, czarnym, gęstym i powoli odbierającym zdolność do pływania w tym chaosie, jakim jest świat zewnętrzny.

Jednak nauka o ciszy postępowała dalej, głębiej. Cisza powoli przestała być wyznacznikiem kary, karceniem, oblepiającą gęstością, którą trzeba było rozpuścić pośpiesznymi komunikatami, pełnymi poczucia winy. Wręcz może być jedynym i czasem najpiękniejszym darem, jaki możesz ofiarować. Kiedy? Kiedy kochasz i widzisz w oczach ukochanej osoby taki jakiś mętny, gdzieś tam oddalony smutek. Kiedy widzisz rano oczka przebudzone, ale dalej zamglone, czasem płaczące. Kiedy wiesz, że czasem najgorsze, co możesz zrobić, to na siłę szukać rozwiązania, pchać się z nim pod nos osobie, bo musisz poczuć, że coś działasz, zmieniasz, bo ważniejsze dla Ciebie jest Twoje poczucie wartości w tej sytuacji niż te czarne kłębki, które działają na ducha Twojej ukochanej jak ołowiana kotwica, której nie potrafi ściągnąć z tej szyi, a toń wody wokół robi się coraz ciemniejsza i ciemniejsza. Najwłaściwszym, co możesz zrobić, to milczeć, przytulić, głaskać po głowie, buziać w czoło. I zapytać czasem, czy możesz coś dla tej osoby zrobić. Nagle cisza z kary stałą się darem.

Od kilku tygodni internet bulgoce przeróżnymi definicjami sojusznictwa. Co robić, czego nie robić, jak brzmi ten sojuszniczy dekalog? Ten złoty kod, zbiór zasad, idealny skrypt, na naprawienie społeczeństwa? Uwaga, werble: nie ma czegoś takiego”. Nie ma uniwersalnego zbioru zasad. Manuala, solucji +100k do bycia Sojusznikiem Pro. Sojusznictwo jest medytacją, ciągłą medytacją. Obserwowaniem swoich przywilejów, dostrzeganiem ich braku wśród wykluczonych przez brak pewnych zasobów. To jest ciągła czujność. Ciągłe, nieustanne badanie potrzeb grupy, którą chcesz wspierać. Świadomość, że ta grupa jest patchworkiem, zlepkiem tysiąca historii, cierpienia, strachu, zmienia się,  swoją temperaturę, puls i gniew. Sojusznictwo nie jest do podkręcenia ego. Wpisania sobie pochwał w pamiętnik. Wrzucenia sobie w opis na fejsie. To nie jest sypanie radami, rozwiązaniami w komentarzach, a potem w poczuciu spełnionego obowiązku zamknięcie laptopa i wysiorbanie swojego eko sojowego latte.  Sojusznictwo opiera się na świadomości przywilejów, przekazywania ich dalej, gdzie się da. Zawiera się w pakiecie narzędzi o bardzo szerokim zasięgu, takich, które realnie, kiedyś, mogą ten świat zmienić, ułatwiających grupie wykluczonej ich trudną walkę. Wspiernie naszej ciężkiej pracy oddolnej, przekazywanie tej naszej uważności i nauk. Możesz reagować na queerfobię w kolejkach w sklepie, służyć pomocą prawniczą za friko osobom doświadczającym dyskryminacji, które policja olewa, możesz przynieść na demo wodę do picia, zapytać swoje okoliczne tęczowe orgi, czy nie potrzebują pomocy. Cokolwiek. Pytać o brakujące zasoby, uzupełniać je własnym sumptem, ile dasz radę. Ile Ty, jako heteronormatywna osoba, biała, z klasy średniej, może nawet z całkiem spoko wyplatą, domem, rodziną i może lodówką, z której nie świeci białymi ścianami możesz wiedzieć o wkurwieniu queeru? Szczególnie po dziesiątkach lat spokojnego, pokojowego, merytorycznego i uporczywego oswajania Was, heteronormy, z tym strasznym queerem?

Bo ktoś tam podrapał auto i skopał policjanta? Bo jedna osoba słusznie straciła cierpliwość i nagle sojuszniczy głos będzie mówił nam, jak mamy działać? Bo była cipka na patyku? Bo tęcza wokół Matki Boskiej? Bo poleciały w kierunku policji elementy łaciny podwórkowej, zwielokrotnionej w wrzasku tłumu? Bo jesteśmy wkurwienione, do potęgi i Wam się nie podoba nasza złość?

No, halo! Gdzie był Wasz głos tłumaczący otoczeniu, że jesteśmy i potrzebujemy wysłuchania, przez te wszystkie lata? Skierujcie w końcu tę tubę we właściwym kierunku, tam, gdzie próbujemy przemówić od lat! Przestańcie interpretować cały ruch i jego potrzeby przez pryzmat działań jednej osoby! Wspierajcie lokalnie, w opór! Olejcie komcie na fejsie, z tych dyskusji nic nie wynika! Przychodźcie na wydarzenia queerowe, wspierajcie lokalne inicjatywy! I przede wszystkim, weźcie głęboki oddech, odklejcie sojusznictwo od swojego ego i badajcie potrzeby, sprawdzajcie swoje przywileje, przekazujcie część swoich zasobów na pomoc w naszej trudnej walce. Walce, która dotyczy również Was, Waszych dzieciaków, bliskich, kumpel i kumpelek, czy kobiety, która sprzedaje Ci sałatę w warzywniaku – kogokolwiek.

I dajcie spokój tej cholernej cipce na patyku! Już o tym wspominałem, ale z argumentem „Toż, przecież Wy obrażacie uczucia religijne!” spotkałem się w zeszłym tygodniu z trzy razy. Cipka jest dla większości z nas – nie licząc dzieciaków, które przyszły na ten świat przez cięcie cesarskie – pierwszym portalem, przez który wchodzimy na ten wymiar. Najlepszymi drzwiami świata. Okażcie tym cipkom trochę szacunku, Matka Boska też miała cipkę, to tylko i aż – cipka! Zaczynamy tam, kończymy przechodząc przez dziurę w glebie. Piękny cykl, okażmy waginie szacunek.

Ziemi też.

I tęcza nie obraża, ile razy można powtarzać.

 

Informacja o finansowaniu strony internetowej

Portal współfinansowany ze środków Unii Europejskiej w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego

Dolne menu strony

Stopka strony

(c) menazeria.eu - wszelkie prawa zastrzeżone
do góry