Instalację tę zinterpretować można jako metaforę człowieczej niemocy, konieczności poddania się kolejom losu, który pomimo wcześniej podjętego przez nas trudu, doświadczenia jakiegoś rodzaju cierpienia, wcale nie musi okazać nam łaskawości. Jedyne, co leży w zakresie możliwości naszego działania, to otarcie piasku z twarzy, przymykanie oczu na ciągle napierające trudności i stoicka próba odnalezienia się w sytuacji, która nas zastała oraz przyjęcia konsekwencji, jakie będzie z sobą niosła.
To, co uderza z niebywałą siłą zdobywając pierwszy punkt na mapie wystawy „Dziennik Podróży z «Ostatnią Wieczerzą»” Jerzego Michała Murawskiego, to gruzy, pył, stół (przy którym przed chwilą jedli swój posiłek Apostołowie), a który teraz znajduje się w stanie roztłuczenia, a spod tego wizualnego rumoru ledwie co widoczne odzienia bohaterów (również podległe już procesowi degradacji). Krajobraz niemal apokaliptyczny. We mnie od razu wzbudził asocjacje związane z kwestią syryjską, gdzie w drugiej dekadzie XXI wieku (choć wydaje się to nam – Europejczykom abstrakcyjne) miała miejsce wojna, a jej reminiscencje nie ucichły po dziś. Zakres moich skojarzeń i pamięci lawirował pomiędzy zdjęciami i filmami zbombardowanego Aleppo, w którym wciąż próbuje tlić się resztka życia, fanatyczne działania tzw. państwa islamskiego, dokumentowane i publikowane w prasie, mrożące krew w żyłach relacje uchodźców; wszystko to, przez co w ostatnich latach musieli i niestety nadal muszą przechodzić mieszkańcy krajów Bliskiego Wchodu i Afryki.
U progu znajdujemy zatem instalację, która stanowić może synonim kresu. I bynajmniej nie chodzi tu o dosłowny kres trwającej ponad 10 lat przygody z „Dziennikiem Podróży z «Ostatnią Wieczerzą»” jako utworem samym w sobie. Arcydzieło Leonarda da Vinci uchodzi za symbol zdrady, która z kolei rozpoczęła szereg prześladowań chrześcijan, lata tułaczki, życie w ciągłym poczuciu niebezpieczeństwa. Pewien konstrukt kulturowo-społeczny wzniesiony przez Chrystusa wraz z jego Apostołami został zburzony. Należało pomału odnajdywać się w nowo zastanej rzeczywistości.
W XXI wieku obywatele krajów arabskich znaleźli się w położeniu podobnym. Nie jest to jednak wyłącznie kwestia wyżej wskazanej grupy etnicznej. W epoce globalizacji każda tak intensywna lawina zdarzeń rezonuje na cały obszar globu. „Coś” w naszym świecie, niczym te „wieczerzyjne” stoły, po prostu pękło, nastał kres pewnego porządku, który krok po kroku, każdy z nas we własnym zakresie potrzeb i możliwości, będzie musiał odbudować. Przed społeczeństwami i kulturami postawione zostały pewne wyzwania.
Skręcając w lewo odnotowujemy zmianę zastanej tonacji wystawy. Uwagę od razu przykuwa film nakręcony podczas jednej z odsłon „Ostatniej Wieczerzy” w krajobrazie pustynnym. O ile początek instalacji wzbudza niepokój, a nawet lekkie przerażenie, o tyle wyżej wspomniany punkt wprowadza nastrój zadumy i skłania do medytacji. Napotykamy tu powolnie przenikające się kadry prezentujące bohaterów „Wieczerzy” niespiesznie wnoszących elementy potrzebne im do jej odbycia (krzesła, ławy, stołki) skontrastowane z dynamiką powiewów pustynnego piasku, okraszone metafizyczną, hipnotyzującą wokalizą osadzoną w ramach jednej z żydowskich skal muzycznych, śpiewaną wysokim poziomem wolumenu, na granicy precyzji intonacyjnej, ale techniką klasyczną.
Wszystko to uwydatnia nie tylko trud, jakiego Apostołowie doświadczali przyjmując i trwając w nauce wpajanej im przez Chrystusa, ale także znój dosłownego przygotowania ostatniej sposobności obcowania z Panem przy jednym stole. Za chwilę trzeba będzie pójść dalej, tylko dokąd? To silne wyzwanie duchowe, które Jerzy Murawski eksplikuje poprzez ekspozycję eksploatacji sił fizycznych. Chrystus i Apostołowie po trudnej przeprawie zasiedli już na swych miejscach. Mimo to próżno szukać na ich twarzach radości, ukojenia, sposobności wypoczynku. Są skupieni, ale zarazem targani jakimś złym przeczuciem czy może nawet konkretną świadomością. „Szalony” wiatr nie ustaje, za jego sprawą pustynny piasek wieje prosto w twarze bohaterów. Podobnie jak w powieści Michała Choromańskiego „Zazdrość i medycyna”, wiatr wyznacza tu tempo narracji oraz ingeruje w poziom skondensowanego w niej niepokoju. Apostołowie zdają się przeczuwać, że za chwilę nastąpi zdarzenie, które wywoła psychiczną burzę. Jej zalążki tkwią już w rozpoczynającej się burzy piaskowej. Wszystko to jednak za chwilę… Na razie należy czekać, przypuszczać, dumać, być czujnym.
Instalację tę zinterpretować można jako metaforę człowieczej niemocy, konieczności poddania się kolejom losu, który pomimo wcześniej podjętego przez nas trudu, doświadczenia jakiegoś rodzaju cierpienia, wcale nie musi okazać nam łaskawości. Jedyne, co leży w zakresie możliwości naszego działania, to otarcie piasku z twarzy, przymykanie oczu na ciągle napierające trudności i stoicka próba odnalezienia się w sytuacji, która nas zastała oraz przyjęcia konsekwencji, jakie będzie z sobą niosła.
W tej samej części ekspozycji zawieszone zostały liczne fotogramy dokumentujące zapoczątkowany w 2008 w Amsterdamie dziesięcioletni proces ożywiania, teatralizacji arcydzieła Leonarda da Vinci dokonujący się w miejscach rozmaitych, momentami zupełnie nieprawdopodobnych! Tak oto mogliśmy obejrzeć „Ostatnią Wieczerzę” w dostojnych salach sprzyjających sesjom fotograficznym, teatralnym scenom, gotyckiej piwnicy, scharakteryzowanej już w poprzednim akapicie scenerii pustynnej, ale również w lesie, na łące z kompanią pasących się tam owiec czy… na torach kolejowych.
Widać, jak na przestrzeni lat zmieniali się bohaterowie instalacji, jak niektórzy z nich zajmowali inne miejsca przy stole, wreszcie jak potraktowana została postać samego Chrystusa. Raz był to samotny człowiek z koroną cierniową na głowie, pozostawiony na zgliszczach, ewidentnie pogrążony w zadumie czy może nawet rozpaczy, a innym razem zamyślone dziecko otoczone zgrają Apostołów.
Dostrzec zatem, można, że autor „Dziennika Podróży z «Ostatnią Wieczerzą»” nie bez powodu nadał swemu dziełu taki właśnie tytuł. Leksemy: „dziennik” i „podróż” implikują przede wszystkim zmianę, jakiś rodzaj dynamiki. Pierwiastek constans zostaje w nich ściśle ograniczony. Artysta każdego dnia zdawał się percypować „Ostatnią Wieczerzę” w duchu heraklitejskim, poprzez ciągły ruch. Wybrane przez siebie arcydzieło chciał odmieniać przez rozmaite paradygmaty: powagi, zadumy, kumulacji cierpienia, ale również swoistego dystansu, elementów lekko humorystycznych, „swojskich” czy nawet odrobinę przaśnych.
Nie bez znaczenia pozostaje oczywiście zawarte w fotogramach światło. W wielu przypadkach mamy do czynienia z oświetleniem profesjonalnym, pochodzącym z quasi-teatralnych reflektorów, innym razem pochodzi ono zaś bezpośrednio z przestrzeni, w której miała miejsce instalacja. Próżno dostrzegać tu jakiejś ingerencji.
Artysta nieustannie zatem próbował. „Ostatnia Wieczerza” mogła stać się wszystkim: monumentalnym arcydziełem lub lekko ludycznym happeningiem. Balansował między sferą sacrum a naszym codziennym profanum, przez co uwiecznieni na fotogramach Apostołowie często przekraczają ramy figur biblijnych stając się po prostu ludźmi, stając się każdym z nas. To poprzez zastosowanie takiego zabiegu „Dziennik Podróży z «Ostatnią Wieczerzą» jest tak intrygujący. Niepokoi, gdyż jego odbiorca otrzymuje sposobność utożsamienia się z występującymi tam bohaterami, zupełnie jak w przypadku postaci z fikcyjnych światów teatru czy filmu.
Raptem doznajemy następnego zaskoczenia. Otwierają się drzwi kolejnej sali wystawy i z kłębu dymu, niczym prawdziwe rośliny, wyrastają przed nami Apostołowie „Ostatniej Wieczerzy” zaklęci w drzewa, z bochenkami chleba przy sobie. To jedyne, co zdołali z sobą zabrać. Ta instalacja daje zdawkową odpowiedź na to, co mogło się stać z bohaterami „Wieczerzy” nieobecnymi przy połamanym stole w pierwszej części wystawy. Jak widać, musieli się skryć, a las, świat flory to dobre miejsce, by zacząć wszystko od nowa, zwłaszcza gdy stary porządek został bezwzględnie zdegradowany. Zwrot ku naturze pomaga człowiekowi odzyskać ład, pewien rodzaj pierwotności, która przywraca spokój po doznanej traumie.
Jak potoczą się losy Apostołów? Podobnie jak podczas „Ostatniej Wieczerzy”, tak i po jej odbyciu, znów znaleźli się oni w stanie zawieszenia, oczekiwania. Tym razem jednak są spokojniejsi. Wiedzą, że potrzeba czasu, aby wykreować na nowo rzeczywistość, która uległa degradacji. Chwilowo pozostają w ukryciu…
Dziesięcioletnia „Podróż” Jerzego Michała Murawskiego z „Ostatnią Wieczerzą”, jak ogłosił sam artysta, dobiegła końca. Jest to jednak koniec złudny. W przypadku dzieł, które cechuje tak wysoki poziom dynamiczności, kres działalności artysty, rozpoczyna „prawdziwą” działalność odbiorcy. Dopiero teraz, kiedy wiemy, że nic w tym temacie nie zostanie już powiedziane, mamy szansę dokonać syntezy, zaktualizować cały aspekt analityczny, zupełnie jak w powieści z tzw. „zakończeniem otwartym” – dopowiedzieć resztę, skonkretyzować miejsca niedookreślenia.
Zabiegowi temu z pewnością przysłuży się album „Dziennik Podróży z «Ostatnią Wieczerzą» Jerzego Michała Murawskiego, okraszony wstępnym słowem autora, który w sposób diachroniczny przedstawia zdjęcia z poszczególnych instalacji. Znajdziemy w nim daty, miejsca oraz imiona i nazwiska uczestników konkretnych przedsięwzięć.
Utwór Jerzego Murawskiego dopiero teraz uległ skomponowaniu i, zupełnie jak jego bohaterowie, rozpocznie nowe życie…
Wystawa „Dziennik Podróży z «Ostatnią Wieczerzą»”
5 -27 listopada 2019
Centrum Kultury Dwór Artusa