Kwietniowy Salon Poezji w Teatrze im. W. Horzycy, można powiedzieć, wpisał się w ciągle żywy krajobraz walki o wolność międzykulturową, a także o miejsce kobiet w literaturze. „Non omnis moriar. Wiersze Zuzanny Ginczanki”, tytuł spotkania, przypomina o jednym z jej najważniejszych tekstów literackich, który stał się symbolem cierpienia i losu narodu żydowskiego i ukazania wojennych nastrojów w Polsce tamtych lat, ale czy tylko?
Zuzanna Ginczanka (właść. Sara Polina Gincburg) urodziła się w 1917 roku w Kijowie w mieszczańskiej rodzinie żydowskiej. Można powiedzieć, że poetka została szybko „osierocona”, ponieważ tata przeniósł się ostatecznie do Ameryki (ponoć by być aktorem), a matka z innym mężczyzną do Hiszpanii. Otrzymywała od nich listy (ojca nigdy już nie zobaczyła, matkę – raz), a zamieszkała z dziadkami, którzy prowadzili skład apteczny. Z Kijowa rodzina przeniosła się do Równego na Wołyniu, który w tamtym czasie był ośrodkiem wielokulturowym. W domu mówiono w języku rosyjskim, ale Ginczankę pociągał język polski (ponoć ze względu na poezję), więc nauczyła się go sama i zaczęła uczęszczać do polskiego gimnazjum. Janusz Rudnicki w swoim artykule w Gazecie Wyborczej z dnia 25 sierpnia 2018 napisał: ”(…) kompletnie zasymilowana inteligentka polska stała się nią ze względu na miłość do polskiej poezji tworzonej przez polskich zasymilowanych Żydów”. Zapewne chodziło m.in. o Juliana Tuwima, który stał się później jej protektorem. Mówi się też, że oprócz pochodzenia żydowskiego i urody nie miała nic wspólnego z tą piękną nacją. W wieku 14 lat zadebiutowała w szkolnym pisemku utworem „Uczta wakacyjna”, trzy lata później jej „Gramatyka” została wyróżniona w konkursie organizowanym przez „Wiadomości Literackie”. W 1935 rozpoczęła studia psychologiczne na Uniwersytecie Warszawskim i „brylowała” w kawiarniach (m.in. „Ziemiańska”). Rok później, w wieku 19 lat, wyszedł jedyny jej tomik wydany za życia: „O centaurach”.
Wszyscy zachwycali się niesamowitą urodą Giny (jak mawiał Gombrowicz, jej przyjaciel). W takich sytuacjach (w świecie, także literackim, zdominowanym przez mężczyzn) zawsze gdzieś z tyłu głowy pojawia się pytanie: czy jest doceniana ze względu na wygląd czy na swój talent? Jednak w przypadku Zuzanny Ginczanki uroda szła w parze z niejednym talentem, oprócz pisania, świetnie tańczyła, a nawet przejawiała talent plastyczny (zachowany autoportret). Jej pisarstwo cechuje różnorodność, od satyry, zadziorności, prowokacji po zmysłowość, erotykę, odwagę w wypowiadaniu się na tematy intymne, kończąc na powadze i smutnych wierszach dotyczących wojny.
Jej zjawiskowa uroda stała się także piętnem poetki w sensu stricto. Jak zauważył Antoni Słonimski: „Co do niej nie ma żadnych wątpliwości”. W drugiej połowie lat trzydziestych nastroje antysemickie wzbierały na sile. Sana (przydomek) pisze do „Szpilek” wiersze satyryczne, w których odzwierciedla m.in. swój sprzeciw wobec haseł antysemickich. Niebawem jednak musi wyjechać do Lwowa, gdzie przenosi się także duża część polskiego świata artystycznego. Ginczanka obraca się w kręgach literackich, publikuje, tłumaczy m.in. poezję Władimira Majakowskiego. Tam też związuje się z dwoma mężczyznami – Januszem Woźniakowskim (grafikiem) i Michałem Weinzieherem (m.in. krytykiem sztuki), za którego wychodzi za mąż. W 1942, w czasie akcji policji we Lwowie, zadenuncjowano poetkę. Donosicielka, właścicielka kamienicy, w której mieszkała poetka, została zdemaskowana w wierszu-testamencie poetki zatytułowanym „Non omnis moriar”. Na szczęście, zmyślna, przekupiła żołnierzy i uciekła, unikając deportacji do Bełżca. Najpierw znalazła się we Felsztynie „na letnisku”, potem w 1942 przeniosła się do Krakowa. Dokument, którym się posługiwała, stwierdzał, że jest Ormianką o imieniu Maria, możliwe, że posługiwała się, podobnie jak mąż, nazwiskiem Danilewicz. Potem przenosi się do Swoszowic pod Krakowem, do uzdrowiska, gdzie utworzyła się społeczność żydowska. Ginczanka żyła w ogromnym strachu, w obawie przed kolejnym donosem, wróciła do Krakowa, prawdopodobnie jesienią 1943 roku. I w ten sposób znalazła się, dzięki Wincentynie Wodzinowskiej – ratującej zagrożone aresztowaniem osoby, w mieszkaniu na ul. Mikołajskiej 26. To było jej ostatnie miejsce pobytu.
Mówi się, że to przez denuncjatorkę Chominową, którą uwieczniła w słynnym wierszu, a który po wojnie stał się dowodem w procesie przeciwko donosicielce, zginęła. Ale losy okazały się zgoła inne. Z ostatniego mieszkania-kryjówki Zuzanna Ginczanka została zabrana przez gestapo i rozstrzelana prawdopodobnie w obozie w Płaszowie w 1944 roku. Można powiedzieć, że zginęła paradoksalnie przez miłość. Kochający ją jeszcze Woźniakowski, który został już wcześniej aresztowany (prawdopodobnie podczas łapanki) nieostrożnie grypsował. Na torturach nie wydał nikogo, ale kiedy był już pewny swojej śmierci i bał się o los Zuzanny, nie udało mu się niestety zakamuflować dostatecznie wiadomości, w której błagał o pomoc dla ukochanej, podając jednocześnie jej adres i hasło, na które wpuszczano do domu.
Program Salonu Poezji z „Non Omnis moriar”, nawiązującym w makabryczny sposób do Horacego i jego „nie wszystek umrę”, zawarł przekrojowo to, co najważniejsze w życiu i poezji Ginczanki: wspomnienia (Jana Śpiewaka, Jana Kotta), wiersze pierwsze („Gramatyka”), niezwykle odważny i feministyczny „Bunt piętnastolatek” ze swoistym żądaniem „prawa do konstytucji” (nota bene – obecnie bardzo aktualny temat dosłownie i przenośnie), świetna „Koniugacja” ze słowami: „mowa moja jest dla mnie krajem/ urodzajnym, skibnym i dobrym -/ Czyż koniecznie mam ją pokrajać/ I w kwadratowy – jak sztandar – program?”, teksty ironicznie żartobliwe – „Ballada o krytykach poezję wertujących” (ostatnie słowo również dobrze wpisujące się w dzisiejsze partactwo poprzez częste nieprzywiązywanie nadmiernej wagi do jakości, no bo jakże tak, skoro ważne są statystyki i tabelki), a także wiersze przeczuwające wojnę: „Maj 1939” – ze strasznym przebudzeniem wiosennym: „O wiosno, wiosno miłosna!/ Nie, nie miłosna. Wojenna!” i wersami: „Tęsknota nadciąga chmurą,/ wieści przez radio płyną./ Czy pójdę, czy pójdę górą,/ czy pójdę – doliną?”, „Łowy” – „Pędzą myśliwi w zamierzchłe dzieje,/ gdzie ślad porasta i trop czernieje,/ w gąszczach przeszłości z uporem mrówki/ babki szukają, babki-Żydówki,/ babki-Żydówki, bliźniego swego,/ wroga ciętego, druha dobrego,/ a gdy wywęszą babkę jak łanię,/ to w surmy, w trąby, w rogi i granie!”.
Ważnym elementem wydarzenia była muzyka niesamowitego zespołu Kroke (to jedyny zespół „klezmerski”, jaki znam, który potrafił przełożyć Zagładę na język muzyki, pomijając pieśni obozowe itp.), a także fantastyczne piosenki ze spektaklu „Wróg się rodzi” (muzyka Ela Orleans) z wierszami Ginczanki wykonane przez Matyldę Podfilipską (wnoszę o to, by aktorka nagrała płytę solową).
Ponadto wiersze żywym słowem przypomniały: zaproszona gościnnie – Sławomira Łozińska oraz Małgorzata Abramowicz i Julia Sobiesiak.
Spotkanie, mimo kilku uśmiechów za sprawą czytanych satyr i aforyzmów poetki, nie należało do radosnych. Losy poetki wcale nie są odległe. Nastroje nietolerancji wybrzmiewają na każdym polu. Nie tak dawno pewna osoba usłyszała w niedalekim dużym mieście zdanie chłopaka, które wypowiedział na widok ortodoksyjnego Żyda: „To oni jeszcze nie wyginęli?” Należy zadać retoryczne pytanie: „A kiedy skończy się takie myślenie?”
Korzystałam z:
http://wyborcza.pl/7,75410,24749779,zuzanna-ginczanka-superstar-czy-zamordowana-75-lat-temu.html
https://culture.pl/pl/tworca/zuzanna-ginczanka
https://culture.pl/pl/artykul/sana-saneczka-gina-piekno-i-pietno-zuzanny-ginczanki