z Natalią Wiśniewską rozmawia Sylwia Ciuchta
Sylwia Ciuchta: Będziemy luźno rozmawiać z Natalią o sztuce i „Miłości”…
Natalia Wiśniewska: O miłości w sztuce i sztuce w „Miłości”.
Właśnie tak! Jakie są Twoje i Piotra plany na tegoroczną działalność galerii?
Budzimy się na wiosnę! 2016 rok będzie drugim rokiem naszego działania. W tym momencie mogę powiedzieć, że już wiemy o tym, że udało nam się wraz z Fundacją You Have It zdobyć dofinansowanie od Gminy Miasta Toruń. Jest to pierwsza pula pieniędzy, którą będziemy inwestować w dwie wystawy indywidualne, poświęcone twórczości artystek z Torunia. Pierwszą wystawę robimy Katarzynie Malejce, kolejną Lilianie Piskorskiej. Skupiamy się na osobach, które w zasadzie znamy dłużej, z którymi przebywamy i się przyjaźnimy.
Na jakim etapie pracy nad wystawami jesteście w tym momencie? I na kiedy planujecie otwarcie wystawy?
Z Kasią w zasadzie zaczęliśmy już pierwsze prace, szkice. No i cóż, teraz będziemy dobierać wszelkie środki do tego, by urzeczywistnić dość utopijny projekt. Otwarcie wystawy planujemy na 23 kwietnia.
Czy możesz zdradzić coś więcej o ideach wystawy? Jakie tematy będzie poruszać?
Wolałabym o tym powiedzieć, jeśli byłabym tu z Piotrkiem, wtedy byśmy się uzupełniali. Głównie z tego względu, że jest to jeszcze bardzo prenatalna sytuacja.
Czyli koncepcja wystawy dopiero „się rodzi”?
Tak, jesteśmy póki co na samym początku. No, może powiem tyle, że istotne będą dla nas wątki związane z próżnią, pustką, a również z takim momentem z życia artysty/artystki, kiedy podejmuje ryzyko i działa w obszarze artystycznym, decydując się na permanentną niepewność. Głównym elementem wystawy będzie instalacja stanowiąca rodzaj izolatorium – model urządzenia, które stosowane jest podczas zagrożeń epidemiologicznych. Nie będę nic więcej zdradzać.
Jest to zatem jeden z większych projektów, które obecnie planujecie na kolejny rok. Wspominałaś też o drugim projekcie indywidualnym Liliany Piskorskiej. Co to będzie za wystawa?
Jak sama artystka to przedstawia: „Będzie to wizja utopijnej, radykalnej, przemocowej rzeczywistości. Trochę filmu drogi, trochę przemocy, no i oczywiście seks” (śmiech).
Natalio, w trakcie ubiegłego roku działałaś w galerii „Miłość” nie tylko jako artystka, ale i kuratorka. Swoje doświadczenia wyraziłaś w wystawie indywidualnej „Twarda Spacja”. Co możesz o nich powiedzieć z dzisiejszej perspektywy?
Tak jak wspomniałaś, „Twarda Spacja” dotyczyła takiego punktu w moim odbieraniu rzeczywistości, a jednocześnie partycypowaniu w niej również w roli kuratora. Chociaż nie bardzo pasuje mi nazywanie samej siebie „kuratorką”, raczej jestem taką pełnoprawną, katalizującą uczestniczką, ale może to jest właśnie definicja kuratora dziś. W pewnym sensie staram się katalizować różnego rodzaju wydarzenia, dyskusje i oczywiście działania. Pełnowymiarowym kuratorem jest jednak Piotrek. Ja w ogóle nigdy nie planowałam, nie myślałam o sobie w tej kategorii, chociaż można powiedzieć, że już dawno czułam ciągoty do organizowania czegoś, do budowania pewnych sytuacji. Teraz faktycznie jakoś bardziej do tego się przekonuje, zaczyna mnie to kręcić wielowymiarowo. Ponieważ, jak wiesz, rozpoczynając działalność „Miłości”, jednocześnie zaczęłam studia doktoranckie na Wydziale Sztuk Pięknych, z którymi wiązała się również działalność dydaktyczna, więc jestem w tej chwili po ponad roku pracy z trzydzieściorgiem studentów. To dość duża grupa, nigdy wcześniej nie miałam doświadczenia dydaktycznego. Obecnie jest to dla mnie bardzo komplementarne działanie, nie wyobrażam sobie jednego bez drugiego.
Jaką rolę dla programu „Miłości” pełni edukacja?
Uważam, że rola edukacji jest bardzo ważna dla sposobu budowania jakichkolwiek komunikatów kulturowych, zarówno wizualnych, jak i sytuacyjnych. Zresztą w tym roku Piotr również rozpoczyna działalność dydaktyczną, będzie prowadził wykłady z wystawiennictwa. Dla nas obojga jest to bardzo istotny moment. Już dawno nam się zatarły granice między „normalnym” życiem a uprawianiem sztuki. Dydaktyka jest dla mnie bardzo istotna, biorę sobie ją do serca i zależy mi na niej.
Sama miałam okazję tego doświadczyć, po części odbywaliśmy u Was warsztaty z krytyki artystycznej. Wydarzeń o podobnym charakterze odbywa się w „Miłości” o wiele więcej. Czy możemy zaryzykować stwierdzeniem, że Wasze działania w przestrzeni wystawienniczej prowadzą do zatarcia granicy między artystą a kuratorem?
Raczej nie. To my jesteśmy w pełni odpowiedzialni za przygotowywany i zrealizowany bądź niezrealizowany projekt. Oczywiście wypracowujemy z artystkami i artystami wspólne koncepcje, ale nie ukrywajmy, że po otwarciu, w czasie trwania wystawy, to my oprowadzamy chętne osoby omawiając, tłumacząc oraz wspólnie interpretując zaistniałą sytuację. Podział zatem jest dość wyraźny.
No tak, ale właściwie po zaledwie roku działalności galerii posiadacie pokaźny staż. Przy okazji każdego nowego projektu i kolejnej wystawy pracujecie z innymi ludźmi z całej polski. Współpracujecie przecież z Poznaniem, Krakowem, Wrocławiem…
Z Gdańskiem, Szczecinem, Warszawą …
Jest to więc działanie długofalowe, które, w mojej perspektywie, nie może funkcjonować wedle utartych schematów. Sztuka zaczyna dziać się w momencie, kiedy zaczynacie pracę nad wystawą.
Tak, jeżeli chodzi o działanie, to zdecydowanie jest nam bliżej do organizmu niż do maszyny. Ten organizm ma zatem swoje momenty zwyżkowe, jak i słabsze. To jeszcze młody organizm bardzo żywotna, zmienna i nieprzewidywalna materia. Jakiś czas temu ktoś zadał nam pytanie: „ jakie mamy konkretne założenia i rys kuratorski galerii?”. Owszem, mamy i są one uwypuklone w założeniach naszego mikroorganizmu, mikro-instytucji, jaką jest „Miłość”. Nic się też nie stanie, jeśli działając, nagle zmienimy rys o sto osiemdziesiąt stopni. Wszystko ma wynikać przede wszystkim z naszego trybu życia, z naszego duktu zachowania, odczuwania. „Miłość” jest projektem artystyczno-kuratorskim. Wpisane jest w to wszystko, włącznie z konfliktami. Jestem zwolenniczką podciągania kontrastu w sytuacjach. Jak się z kimś nie układa, to lepiej powiedzieć szczerze i bezpośrednio. Czasem warto zaognić atmosferę, która jest ważnym punktem relacji, by potem to przepracować. Lepsze to niż udawanie z uśmiechem stewardessy.
Właściwie to różnorodność i zmienność można uznać za cechę charakterystyczną tak pojmowanej relacyjności. Być może to jest właśnie jednym z założeń kuratorskich galerii…
Stała zmienna z całym dobrodziejstwem inwentarza!
Jakie są Twoje plany na nowo rozpoczęty rok?
Jakiś czas temu odezwała się do mnie nasza sąsiadka (sąsiadka „Miłości”), która zaproponowała siebie jako materiał artystyczny – chciałaby, aby powstał projekt związany z jej problemem. Cierpi na otyłość olbrzymią. Miałam z początku dużo obaw, głównie ze względu na to, że nie pracuję w ten sposób. Zazwyczaj to ja interesuję się jakimś konkretnym tematem, ideą czy problemem i ewentualnie zwracam się do kogoś. Dobieram formę do sytuacji. Natomiast w tym przypadku sytuacja jest odwrotna – to do mnie zwróciła się Marta. Na początku nie wiedziałam, co jej odpowiedzieć, jak do tego podejść. Bałam się, że nie dam rady, że nie wiem, jak się postępuje w takich „projektach”. Przecież nie jest to praca z pojęciem czy obiektem, lecz praca z konkretną osobą i z jej konkretnym problemem. Koniec końców zdecydowałam się. Zaczęłyśmy od początku tego roku. Prace mamy zamiar prowadzić przez rok, będzie to multimedialny projekt poświęcony otyłości olbrzymiej.
Tytuł projektu to „Olbrzymka”, a więc Marta to moja olbrzymka. Chcemy dokumentować proces jej chudnięcia. Powrót do „ciała społecznego”, gdyż osoby otyłe są najbardziej dyskryminowaną grupą społeczną. Nie zdawałam sobie z tego sprawy, zanim rozpoczęłam pracę. Problem ten natomiast jest często bagatelizowany.
Skąd właściwie tytuł projektu – „Olbrzymka”?
Olbrzymką nazywam osobę, która musi wkładać ogromny wysiłek w czynnośći, które dla większości są zwyczajne, prozaiczne – by być, przetrwać. Taką, która codziennie walczy o miejsce w społeczeństwie, ponieważ jest jej ono odbierane z powodu braku akceptacji.
Z pewnością w jakimś stopniu następuje stereotypizacja tej choroby, która postrzegana może być przez pryzmat przywar i ludzkiej słabości.
Cieszę, że Marta zwróciła się do mnie, gdyż to na jej właśnie ciele przygotowywałam się na studia artystyczne. Jest moją pierwszą modelką rysunkową i malarską.
Czyli Marta jest mniej więcej w Twoim wieku?
Tak, a dokładniej – o rok starsza.
Znacie się więc od lat.
Nie utrzymywałyśmy kontaktu przez jakieś dziesięć lat. To, że zwróciła się do mnie teraz, wydaje mi się, że jest związane z aktywnością „Miłości”.
Jasne, ale pokazuje to również, jak wiele trudności przysparza jej choroba… Będziesz więc zaczynać pracę z Martą, która oferuje Ci poniekąd swoją cielesność.
No właśnie, jest to kolejny problem, gdyż ja nie pracuję w ogóle z cielesnością. Raczej unikałam tego tematu. Wchodzę w obszary bardziej koncepcyjne. To był mój główny kłopot przed podjęciem decyzji o pracy nad „Olbrzymką”. Zastanawiałam się, jak nie uprzedmiotowić jej ciała. Jak wejść w to ciało, które jest jednak bardzo mocnym znakiem, efektowną formą i nie jest moim ciałem, by nie było dosłowne.
Jak to wygląda z perspektywy Marty? Chodzi o przełamanie tabu?
Tak, w zasadzie to jest jednym z priorytetowych założeń. Co ją mobilizuje? Myślę, że ważna jest sytuacja, w której się znajduje, czyli to, że występuje na marginesie społecznym. Doświadcza przez to braku kontaktu, jest wyśmiewania. Marta jest też matką, ma sześcioletnią córeczkę. Jak sama mi ostatnio powiedziała pół żartem pół serio, czasem już nie daje rady, nie nadąża. Jej córka jest bardzo żywiołowa, co chwilę ją gdzieś wyciąga, czy to na basen, czy na bieganie. Oczywiście Marta pragnie zmienić swoje życie, przyzwyczajenia, ale przede wszystkim chce zmienić sposób patrzenia innych na nią. Chce pokazać, że jest kimś więcej niż tym, jak jest postrzegana. Oczywiście w projekcie będziemy mówić o tych wszystkich problemach w szerszym kontekście.
Będzie to projekt skupiony wyłącznie na kobietach borykających się z tą chorobą?
Przyznam szczerze, że jeszcze nie wiem. Nie udało mi się zdobyć funduszu na ten projekt. Z początku zakładałam większą liczbę osób niż tylko Marta, i nie tylko kobiety. Muszę jednak mierzyć siły na zamiary, więc póki co, będę współpracować tylko z Martą. Chociażby z tego względu, by się oswoić. W tym tygodniu idziemy do studia fotograficznego. To duże wyzwanie dla Marty. Na początku projektu zakładała swoją anonimowość, choć bierze pod uwagę przełamanie się, czyli odsłonięcie twarzy…
Natalio, bardzo dziękuję Ci za rozmowę.
Również dziękuję.