Wyszukiwanie

:

Treść strony

Felietony

horyzont zdarzeń

Cierpienia Niewyspanego Bastarda albo Cymbał Brzmiący

Autor tekstu: Kosmiczny Bastard
Ilustracja: Kosmiczny Bastard, Autoportret
23.07.2014

Ledwie otworzyłem zaropiałe ślepia, a całą mą egzystencję poraził ogromny, fundamentalny ból. Już gotów byłem zanegować wszystkie zobowiązania, które łączą mnie ze społeczeństwem, kulturą, korporacją i kosmosem. Przymknąć powieki zalepione miodem i na wieki osunąć się w oniryczną otchłań… Jednak się opanowałem. Dobrze znam te symptomy. Symptomy przebudzenia. Przez właz uszny dostałem się do pulpitu jaźni, gdzie pośpiesznie wcisnąłem szary klawisz z napisem ZOMBIE MODE, którym zastąpiłem wysłużony przycisk z napisem AUTOPILOT. Teraz już mogłem odrobinę zdystansować się do roztaczającej się wokół bladej i obmierzłej rzezi poranka. Kolorowy, ciepły sen się skończył. Przede mną rozciągała się szara, zimna jawa...

Znów przyszła wiosna i znów nie zmieniła absolutnie nic. Prorocy, którzy zapowiadali zastrzyk zielonej energii, wciąż brnęli w swe kłamstwa, mówiąc, że teraz powinienem zrzucić zbędne kilogramy i popracować nad sylwetką – chodzić na siłownię, basen, uprawiać jogę, biegać, jeździć na rowerze... Najlepiej wszystko na raz. A ja wciąż chciałem spać. Utrzymywanie podstawowych systemów w stanie gotowości w moim wypadku pochłania takie ilości energii, że na życie aktywne już jej nie wystarcza. Nie wierzę w przebudzenie wiosny, tak jak nie wierzę w „jutro na pewno to zrobię”, w noworoczne postanowienia i podróże w poszukiwaniu samego siebie (w końcu samego siebie ma się już na początku drogi – nie trzeba nigdzie iść). Przebudzenie jest dla mnie cierpieniem. Tęsknię za snem zimowym, snem niedźwiedzim, snem borsuczym… Kosmiczną hibernacją, której wszakże nigdy nie zaznałem. Bo jak przystało na nadwiślańskiego ogra, który może cieszyć się czterema porami roku, uważam, że każda z nich jest jednakowo zła. Wiosną pogoda jest taka zdradliwa, a człek rozbity. Latem są tylko dwie opcje: deszczowa zimnica lub koszmarne upały. Jesień nie wymaga komentarza. Zima – ciemna, lodowata trumna. I znikąd, znikąd nadziei...

Pieprzyć dziedzictwo kulturowe Polan – w końcu ja kocham wszystkie pory roku, acz najbardziej spod kołdry. Teraz idę pod prysznic, w wątpliwej nadziei, że kontakt z wodą spłucze ze mnie resztki sennego majaka. Niestety pewna cześć mojej świadomości śpi dalej, inna spać musi, żeby nie domagać się snu, a jeszcze inna i tak rozpaczliwie się go domaga... Może o tym nie wiecie, ale wasze mózgi także częściowo śpią, kiedy wy nie śpicie. Myślę więc, że skoro nie jestem ani aktiv ani sporty, to może oddam się filozofii slow life. Ostatnio jest to modne i bardzo na czasie w tym zapierdalającym świecie. Ale na co mi latynoski duch, skoro czas już na starcie bezlitośnie mnie wyprzedza, a jedyną działalnością twórczą, jaką udaje mi się regularnie wykonywać, jest zbieranie samorodnych wytworów pępka. Nie dość, że jestem chronicznie niewyspany, to jeszcze nabawię się chronofobii. Bo w końcu mam jakąś tam ambicję i jakieś tam pretensje, by wspiąć się po bzdurnej piramidzie Maslowa… I dlatego nie mam slowa. Muszę więc, dopingować Sztolca, skoro tyle we mnie Obłomowa. Muszę budzić bengalskiego tygrysa, skoro tyle we mnie Garfielda. Eh, i to kurewskie „muszę”, które jakoś tak niepostrzeżenie wyrugowało „chcę”! Bo przecież ja muszę chcieć, znaczy – chcę chcieć, a nie musieć. Musieć ja nie chcę i zdałoby się wcale nie muszę. Chcę! Chcę! Chcę! Zrobiłbym sobie taką dziarę na pragębie [1], ale boję się, że jeszcze ktoś by się tym niezdrowo podjarał...

Spać. Tak, tak najbardziej to ja chcę spać. W łóżku jest wszystko co kocham. W łóżko wierzę i do niego modlę się we dnie, wieczór, w nocy. Oto moja przystań, moja meta, mój bar, mój ołtarz i bóstwo moje. Śnienie jest moją religią, moim sportem wyczynowym, moim nałogiem, moim głównym popędem, moim hobby, moją zagraniczną wycieczką, na którą supłałem pieniądze przez rok cały. Całej reszty, niestety, tylko chcę chcieć, albo nawet – o zgrozo! – muszę chcieć, muszę…

Rozmiękczony naskórek, wyrwał mnie z osobliwej plątaniny zaspanych myśli. Wyszedłem spod prysznica. Teraz już – prysznica meteorów! Czysty i pachnący zasiadam na Horyzoncie Zdarzeń, by napisać felieton. W końcu muszę chcę to zrobić! Wreszcie pojawił się temat – taką zrobię sztuczkę-magiczkę, że własną blazę, flegmę i padakę przekuję dzisiaj w sztukę!

A jak przekuję, to w końcu sobie pośpię. Bestia wciąż snu nie syta. I mam głęboko w czarnej dziurze, że sen jest ponoć bratem śmierci. Zresztą, to tym lepiej dla zakapturzonej chudzinki, której nikt nie lubi. Empiria uczy ponadto, że jawa pozbawiona odpowiednich dawek snu – co ważne: przyjmowanych w odpowiednich porach! – gorsza jest od śmierci, bowiem jest – żywą śmiercią…

Gdybym też miał dar prorokowania
i znał wszystkie tajemnice,

i posiadał wszelką wiedzę,
a bym się porządnie nie wyspał,
byłbym niczym,
albo cymbał brzmiący.

A bed! A bed! My event horizon for a bed!

 

PS: Tak, żeby podtrzymać astralną stylówę, dodam, że całkiem niedawno ludzkie zwierzęta odkryły dowód na istnienie fal grawitacyjnych. Ostatni włos Einsteina został rozczesany i przyczesany… Przyznam się tedy, że moje trzynaste oko, które nieustannie spoziera w kosmiczne otchłanie widziało je już dawno, ale nie widziało nic pięknego w tych gigantycznych zmarszczkach czasoprzestrzeni, niby mięsie oddzielonym od kości wszechświata.

 

[1] Pragęba, prausta, blastoporus, blastopor, prostoma – pierwotny otwór jelita embrionalnego, prowadzący z zewnątrz do prajelita u gastruli. To, czy pragęba przekształca się w otwór gębowy czy odbytowy, stanowi o różnicy między zwierzętami pierwoustymi i wtóroustymi (Wikipedia, 2014)

 

Informacja o finansowaniu strony internetowej

Portal współfinansowany ze środków Unii Europejskiej w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego

Dolne menu strony

Stopka strony

(c) menazeria.eu - wszelkie prawa zastrzeżone
do góry