Miałem nad sprawą polską więcej tutaj się nie rozpościerać. I postaram się tego (zbytnio) nie czynić, bo ja w przeciwieństwie do rządu – zwłaszcza obecnego – jestem słowny w chuj. Poza tym w felietonach swych reprezentuję cały Kosmos, a nie tylko jego ziemski wycinek, od jakiegoś czasu zwany wśród członków Rady Międzygalaktycznej – Krajem Trującej Cebuli. Zanim powiem o czym innym, pierwej muszę rozpostrzeć czarny całun milczenia nad konającą na naszych oczach polską demokracją. Czy minuta ciszy na Horyzoncie Zdarzeń jest już potrzebna? Niekoniecznie. Ostatnie namaszczenie może? – Broń, nieistniejący Panie Boże! Potęga kościołów i bez tego świeci się tu jak psu jajca na przednówku, że pozwolę sobie skorzystać z tego tyleż pięknego, co staropolskiego zwrotu frazeologicznego. Faktem jednak jest, że tak zwana „dobra zmiana” demokratyczne państwo prawa ostro rozpierdala. W przeciągu trzech miesięcy od zaprzysiężenia nowego rządu zniszczyć zdążyła: Trybunał Konstytucyjny (tu mam jeszcze cichą i zdaje się naiwną nadzieję, że kiedyś nastanie Wejście Rzeplińskiego z półobrotu Przyczajonym Trybunałem, Ukrytą Konstytucja, ale o tym cicho sza, nie ma Mickiewicza i nie ma Miłosza), służbę cywilną, media publiczne oraz prawo do prywatności… Jeśli w tym pobieżnym wyliczeniu coś przeoczyłem, to uprzejmie przepraszam, ale ostatnio coraz częściej zmuszony jestem sypiać w nocy, zaś funkcjonować za dnia. A mogłem iść do polityki, eh…
Tak czy inaczej, wszechświat cały od jednej biednej Polski zaraz się nie rozpęknie. Zresztą nie od dziś wiadomo, że ma poważniejsze po temu powody – choćby zapowiadane przez Wernyhorów astrofizyki: kurczenie się bądź zamarzanie, bądź rozerwanie w najdrobniejszy chuj. To są realne i poważne zagrożenia, a nie jakiś tam przewrót w jakiejś tam nieopierzonej środkowoeuropejskiej republice o marginalnym znaczeniu geopolitycznym. Ja zaś, podobno, miałem zostawić temat „dobrej zmiany” Gazetom Wyborczym, Tefałenom, Tefałenom Dwadzieścia i Cztery i innym żydowsko-germańskim szmatławcom na pożarcie!
Przy czym mam nadzieję, że ani Unia Europejska, ani Stany Zjednoczone nie wezmą sobie do serca tej cynicznej i dalece nihilistycznej sugestii, że polska demokracja to mała strata dla Zachodniego Świata. Chociaż powszechnie wiadomo, że NASA i ESA z wielką atencją nasłuchują wszelkich, nawet najmarniejszych sygnałów nadawanych z mego Horyzontu Zdarzeń, a następnie składają z nich szczegółowe raporty bezpośrednio na biurka Baraka Obamy i Angeli Merkel...
Mimo wszystko, pełniąc swą niezależną, niepokorną i antysystemową misję ko(s)miczno-edukacyjną, chciałem napomknąć, że całkiem niedawno paleontolodzy Uniwersytetu Bolońskiego odkryli na tunezyjskiej pustyni szczątki gigantycznego, prehistorycznego członka…
(tu chwila dla bezecnej wyobraźni)
… rodziny krokodyli: Machimosaurusa rexa!
Ów prehistoryczny drapieżnik sprzed około 13 milionów lat dorastał do 10 metrów długości i ważył trzy tony. W związku z czym jest największym przedstawicielem morskich krokodylomorfów, ever! Bo jeśli chodzi o największe gatunki słodkowodne to, będąc uczciwym Bękartem z Kosmosu, dodam, że są więksiejsze od niego. I tak do ścisłej czołówki należą także wymarłe, a osiągające około 12 metrów i ważące aż 8 ton: Purussaurus, któremu obecnie przypisuje się palmę pierwszeństwa, Sarkozuch zwany Imperatorem oraz Deinozuch, którego nazwa oznacza „straszny krokodyl”. I nie bez kozery. Wszakże ten nieposkromiony krokodyli badass bez problemu zabijał i pożerał nawet duże dinozaury… DINOZAURY – KURWA!!! Także wszelkie współczesne forfitery się chowają jak te czikeny zagivane na pożarcie! Było jeszcze kilka takich wymarłych gigantów, ale wymienione przeze mnie są relatywnie najsłynniejsze. Generalnie każdy świadomy obywatel wszechświata i okolic powinien zapoznać się z fascynującą, pełną spisków, intryg i nieoczekiwanych zwrotów akcji historią Nadrzędu Krokodylomorfów… Swoją drogą HBO albo modny ostatnio Netfix powinny ostro dobrać się im do łusek. Skoro Discovery coraz zachłanniej ssie sztuczki magiczne i ogony syrenie! Kończąc ten wątek zapytam tylko: kto dzisiaj zapłacze krokodylimi łzami nad ich dawno minioną potęgą i grozą? Któż więc za kilka lat będzie pamiętał, że Polska była kiedyś może nieidealną, ale dobrze zapowiadającą się, młodą demokracją, stanowiącą wzór dla byłych krajów bloku wschodniego?
Być może tylko ten, który w sercu swoim ma szczególne miejsce dla malutkiego niesporczaka (Tardigrada), który ostatnio zawitał na Horyzoncie Zdarzeń, stając się symbolem doskonałego wolnościowego opozycjonisty. Z kolei ostatnie odkrycia jeszcze bardziej utwierdzają mnie co do słuszności tej metafory. Okazało się, bowiem, że – już i tak super wytrzymały – niesporczak zwany także niedźwiadkiem wodnym (water bear) lub mchowym prosiaczkiem (moss piglet) posiadł – nieznaną dotąd i doprawdy niezwykłą – umiejętność wytwarzania szkła biologicznego (bioglass). Co więcej, jest to zupełnie nowy rodzaj szkła, odkryty przez naukowców z Uniwersytetu w Chicago. Jego produkcja jest uruchamiana niemal natychmiast, gdy tylko nasz mikroskopijny stworek wyczuje nadchodzący kryzys w postaci suszy (czyli skrajnego niedoboru H2O, śmiertelnego braku wartości liberalnych i lewicowych lub pojawienia się żartów rodem z Familiady – przyp. mój), dzięki czemu chroni on wszystkie swoje komórki oraz zawarte w nich białka przed wysuszeniem oraz utrzymuje spójność podstawowych molekuł i protein. Kiedy w bliskim sąsiedztwie pojawi się wilgotna kropelka nadziei zwiastując ponowne nawodnienie, szkło biologiczne się roztapia, zaś, zupełnie niewzruszony całym zajściem, niesporczak może spokojnie powrócić do swych niesporczakowatych spraw i obowiązków. Naukowcy zdołali też zidentyfikować geny odpowiedzialne za produkcję białek wytwarzających biologiczne szkło i nazwali je IDP, czyli Intrinsically Disordered Proteins – białka wewnętrznie nieuporządkowane. Odkrycie może być wykorzystane do modyfikowania roślin tak, by były odporne na suszę, do przechowywania leków i szczepionek bez konieczności mrożenia, jako zabezpieczenie ludności w państwach totalitarnych oraz jako odtrutka dla wszystkich, którzy są narażeni na długotrwałe promieniowanie etatowych kabareciarzy…
Ale to nie koniec niezwykłych doniesień na temat fascynującej natury mchowych prosiaczków. Naukowcy – tym razem japońscy – odkryli, że potrafią one powrócić do świata żywych po trzydziestu latach lodowej hibernacji, a następnie wydać na świat czternaścioro w pełni zdrowych potomków. Jeśli więc wciąż nie możecie podnieść swoich szczęk z podłogi (czy co tam akurat macie pod stopami), to rozważcie, że przeżyły one wszystkie pięć masowych wymierań i pchają swoje drobne, bezsporne sprawy nieprzerwanie od pół miliarda lat!
Jest jeszcze jedna bardzo ważna kwestia. Niesporczaki, jak sama nazwa wskazuje, nie spierają się o pierdoły, tylko razem (i to prawdziwe RAZEM, a nie jak jedyna słuszna Partia Razem – razem, ale osobno) bronią demokratycznych wartości, które są dla nich niezbędne do życia o wiele bardziej niż woda, tlen czy w ogóle ziemska atmosfera. Niesporczaki murem za Trybunałem! Z kolei George Lucas w pozacielesnym połączeniu z Horyzontem Zdarzeń zdementował, jakoby produktem przemiany materii niedźwiadków wodnych miały być słynne midichloriany, które zapewniają wszelkim organizmom żywym kontakt z Mocą… Ale ja – Kosmiczny Bastard – znam prawdę! I mówię, jak jest – niczym sam mistrz Mariusz Max Kolonko.
Mam więc 100% pewności, że niesporczaki nie mają nic wspólnego z mikrogranulkami, czyli mieniącymi się, kolorowymi kuleczkami plastyku, które można znaleźć w wielu rodzajach past do zębów, żelów pod prysznic, wszelkiej maści peelingów, a także – chuj wie po co – w setkach innych produktów. W teorii są one do nich dodawane ze względu na duże właściwości ścieralne, a w rzeczywistości – tylko dlatego, że fajnie wyglądają, a zawierające je artykuły sprawiają wrażenie nowoczesnych i zaawansowanych technologicznie. Byłby to może niegroźny chwyt marketingowy, gdyby nie fakt, że MIKROGRANULKI SĄ ŚMIERTELNIE NIEBEZPIECZNE DLA ŚRODOWISKA! Bez problemu przenikają przez sita oczyszczalni ścieków, swobodnie trafiając do rzek i mórz. Tam powiększają zanieczyszczenie wód i są zjadane przez zwierzęta, które nieopacznie biorą je za pokarm. W wielu przypadkach kończy się to śmiercią w długich męczarniach, gdyż niestrawne drobinki plastyku zalegają w ich przewodach pokarmowych. A przy tym wszystkim te małe kurwy wcale nie są niezastąpione! Istnieje mnóstwo innych materiałów, których można byłoby użyć jako ich bezpieczny dla środowiska ekwiwalent – od mielonych skorupek orzecha zaczynając, a na kryształkach soli kończąc. No, ale plastik jest tańszy w produkcji, a zyski mają się w nieskończoność maksymalizować, prawda…
Teraz dopiero zagotowałem się do czerwoności (iście lewackiej), więc – by zachować ostatnie pozory istoty cywilizowanej – zakończę już felieton, który i tak napuchł mi niczym skamieniałe prącie prehistorycznego Sarkozucha czy innego tam Deinozucha – ja się na tym nie znam…
Dodam tylko, że tak jak rok Że-Niby-2015 w Kalendarzu Bękarcio-Horyzontalnym był Rokiem Homara, tak rok Że-Niby-2016 jest Rokiem Niesporczaka (nim też zamierzam się stać tym razem). I coś czuję, że nam wszystkim potrzeba będzie naprawdę dużo szkła – tego biologicznego, ale nie tylko... Pamiętajcie – wy marne, łyse małpy – by pod żadnym pozorem nie używać produktów zawierających jebane mikrogranulki, do pracy popierdalać na rowerach i koniecznie przejść na weganizm! Tyle też w kwestii postanowień noworocznych. Wtedy opóźnicie na jakiś czas nieuchronną globalną zagładę. Choć niczego już nie gwarantuję – zbyt długo zyski się maksymalizują i coraz więcej świat kosztują...
I tylko niesporczaki może dadzą sobie radę, ale wy – nie ]:=0