Wyszukiwanie

:

Treść strony

Felietony

Autoportret

HORYZONT ZDARZEŃ: Niewrażliwe acz Wyczulone Ciele przez (Anty)Polską Opresję nie Idzie w Malignie

Autor tekstu: Kosmiczny Bastard
Ilustracja: Kosmiczny Bastard
07.03.2015

Przyznam, że niechętnie i z bólem zasiadam dziś na Horyzoncie Zdarzeń, aby astralne swe pióro w nieskończonym kałamarzu Wszechświata umoczyć i w ten sposób upuścić gęstej posoki myślotoku, co w czarnym, romboidalnym czerepie nieprędko ostatnio się telepie… Podłym sprawcą tegoż stanu rzeczy jest wirus kosmiczny najnowszej generacji, który nie wiedzieć czemu, za miejsce rozrodu obrał sobie moją, jakże wyrafinowaną nosogardziel.

Jako żem w malignie pogrążon sromotnej, wybaczyć mi zechciejcie, że tym razem nie będę pisał o istocie wszechrzeczy ani odsłaniał tajemnic kosmosu. W zamian pozwolę sobie na chwilę przeciętności i wyrażę, co też Międzygalaktyczny Krytyk Filmowy Bez Żadnej Proweniencji, czyli ja, raczył był w swej wielkiej łaskawości sądzić o filmie „Ida” (2013) Pawła Pawlikowskiego, któren to film, tak się składa, dostał ostatnio Oscara. Otóż, gdy dawno, dawno temu zasiadałem przed „Idą”, przepełniały mnie jak najbardziej pozytywne przeczucia... Niestety, los zadrwił ze mnie okrutnie. Kosmozaurem niby jestem już całkiem wypierzonym, a jakoś nigdy się nie nauczę, larwalnej naiwności się nie wyzbędę, eh... „Ida” nie spełniła moich oczekiwań w żadnej mierze. Może dlatego, że w wyniku wątpliwej socjalizacji pośród gwiezdnych odmętów (w zasadzie może trafniej byłoby napisać – alienacji) mój aparat psychiczny został niedostatecznie uposażony w tego rodzaju wrażliwość, która mogłaby ze smakiem karmić się mozolnymi najazdami na człecze oczy i czytać z nich, niby z tych przysłowiowych luster duszy, złożoność przedstawianej w tenże sposób postaci. Swoją drogą, mogłoby to być naprawdę dobre studium ludzkiego organu wzroku, który jest na tyle fascynujący, że kreacjoniści zwykli wywodzić z niego dowód na istnienie boga, gdyby nie fakt, że reżyser przedstawił nam owo oko w szarości, w dodatku nakładając nań czarną soczewkę… I gdzie tu prawda? Gdzie bóg? Gdzie dusza? – ja się pytam! Nic z tego nie czuję, no chyba że – miałkość… Z drugiej strony, byłbym jeno nędznym hejterem z kosmosu, gdybym nie przyznał, że skok Wandy Gruz w wykonaniu Agaty Kuleszy zebrał ode mnie najwyższe noty – i to nawet bez telemarka.

Ale to tyle. Nad filmem pastwić więcej się nie zamierzam, bo i powodu po temu większego nie ma. Nie podeszło mi, to nie podeszło – na chuj drążyć temat? Wyznam jednak, że na pewnym serwisie filmowym z rechotem złoczyńcy i istną nienawiścią w ślepiach wystawiłem mu ocenę 4/10 i to była taka moja mała wendetta – satysfakcjonująca w 100%. Zapytacie pewnie: cóż teraz, dokąd więc zmierzasz czy raczej idziesz, pokrętny Panie Bastardo? Otóż, naprawdę interesujące, w przeciwieństwie do filmu, okazały się pewne zjawiska społeczne, dla których „Ida” stała się, by tak rzec – czynnikiem spustowym. Kiedy bowiem zdarzyło mi się w sposób całkowicie otwarty trzymać antykciuki za film Pawła Pawlikowskiego w oscarowej rywalizacji, usłyszałem naganę, że nie powinienem tak robić, bo to bądź co bądź polski film, a ja bądź co bądź jestem… No właśnie. Nie pierwszy już raz przyznaję, że wiórki cebulowe zostały zasiane głęboko w mym sercu jeszcze u zarania Bękarta z Kosmosu i do dziś zbierają swe p o k ł o s i e… Choćbym wziął i wyszarpał ów centralny narząd układu krwionośnego z mego nieziemskiego grzbietu, to nic bym nie wskórał. W końcu piszę po polsku, więc myślę po polsku, więc jestem Polakiem – po polsku! Ale nie miałem wyboru, ani żadnego na to wpływu. Tu też moja polskość niemalże się kończy. Zresztą wolałbym urodzić się, dajmy na to – Angielczykiem. A to z tej prostej przyczyny, że nie musiałbym w pocie czoła uczyć się żadnych języków obcych, żadnych tam ajemów, juarów, ani innych tubijów. Trzeba Wam wiedzieć, że z natury jestem rozkosznym sybarytą, zaś język angielski wciąż pozostaje moją piętą achillesową. Przypełza mi na myśl metafora kulawego ślimaka, ale nie ma czasu ani miejsca na zbędne i rozlazłe ekstrawagancyje… Bo tak czy inaczej, świadomie uważam się za Obywatela Wszechświata. Żeby było jasne!

Jednak właśnie chodziło tu będzie nie o Gwiezdne Wojny, a o swoistą wojnę polsko-polską. Bowiem główny front krytyczny ciskał gromy pod adresem panny Idy, odnosząc się, niestety, do jej rzekomej antypolskiej wymowy, poniewierania godności tzw. prawdziwego Polaka, fałszowania historii oraz tyleż tajemnych, co i przedwiecznych spisków żydokomuny zasiadającej w loży Amerykańskiej Akademii Sztuki i Wiedzy Filmowej i jednocześnie ją finansującej. Z kolei front chwalebny, którego aparat psychiczny niewątpliwie został wyposażony w niesłychaną wrażliwość na czarnobiałą ekspozycję gałek ocznych (darujcie choremu niebożęciu ową głupiutką złośliwostkę), nierzadko dołączał do swych peanów przekaz, że trzeba być zawistnym Polaczkiem i totalnym prawicowym oszołomem, żeby nie cieszyć się z pierwszego Oscara w tej kategorii dla polskiego filmu ever. No bo jak tu się nie cieszyć, jak trzeba się cieszyć…

Trochę to wygląda tak, jakby jedna reprezentacja Polski z drugą reprezentacją Polski grała w „Idę” o Polskę albo w Polskę o „Idę” – trudno to ostatecznie rozstrzygnąć. „Ida” w tej rozgrywce staje się prawdziwym fenomenem: antypolskim filmem, który jednak okazał się światowym sukcesem polskiej kinematografii, a więc negowanie jego walorów jest w istocie działaniem antypolskim. Kwadratura antypolskości. Z mojej perspektywy obie polskie drużyny przegrywają jednocześnie w tym samym kuriozalnym meczu. Ani jedno, ani drugie stanowisko absolutnie mi nie odpowiada. Ani też trzecie, które głosiło, jakoby w istocie był to film antysemicki, a nie antypolski, choć może – i to i to… W kwestie paranoiczno-historyczne zapuszczać się nie zamierzam, bo „Ida” nie jest tego warta (co akurat nie jest żadnym przytykiem), a i łatwo w tej materii zejść na manowce. O walorach artystycznych swoje napisałem. Ale jedno wyrazić chcę z całą stanowczością: otóż, gdy Kosmiczny Bastard ogląda film, to generalnie ma, za przeproszeniem, gdzieś narodowość jego twórców (przy czym nie chodzi tu o sam kontekst kulturowy). Jeśli jest to film dobry, to to jest dobry film. Czy szkodzi on wizerunkowi Polski, czy wręcz przeciwnie – przysparza jej splendoru, nie ma bodaj najmniejszego znaczenia (i nie mówimy tu o grubych przekłamaniach czy chamskiej propagandzie). Bękart z Kosmosu nie uznaje stwierdzenia „dobre, bo polskie”, ani też – paradoksalnie tak powszechnej wśród polskich widzów – kategorii „dobry film, jak na polski”. Zaprawdę, zaprawdę powiadam Wam: jeśli coś jest paździerzem, to jest to paździerzem niezależnie, czy jest polskie, niemieckie, rosyjskie, amerykańskie, izraelskie, palestyńskie, czy nawet – tu nastąpiło jednak lekkie zawahanie – kosmiczne!

Nie rozumiem tego kibicowania filmowi, czy jakiemukolwiek dziełu artystycznemu, ze względów narodowościowych. Oczywiście, acz nie bez trudu, potrafię sobie wyobrazić, że dla sporej części polskich widzów fakt, że „Ida” była obrazem polskim nie miał kluczowego znaczenia – po pierwsze, uważali oni, że to dobry film, a dopiero po wtóre, dopingowali mu przez pryzmat swych ojczyźnianych sentymentów. I ja to nawet szanuję. Pomimo że do nich nie należę. Mnie jednak najbardziej ubodły te wcale nierzadkie głosy, które forsowały twierdzenie, jakoby nie było można po prostu nie lubić „Idy” i z tego tylko względu nie chcieć, by dostała Oscara. Nie, bo taka postawa z automatu oznacza
musi, że jest się albo zawistnikiem, albo oszołomem. No a przecież – można! Czego sam jestem żywą egzemplifikacją! I pamiętajcie, mądrale oględne, że ja to jestem takie biedne cielątko kosmiczne, co dalece jest wyczulone na wszelkie opresyjne sytuacje, bo jeśli nie – to zagryzę niechybnie!

Już wiem, że Oscar idzie do Polski i powoli uczę się z tym jakoś normalnie funkcjonować… Jednak nadal nie wiem, dokąd w finałowej scenie idzie Ida, a chciałbym to wiedzieć, jak pragnę zdrowia w życiu... Ja natomiast idę zwalczać moją międzygalaktyczną grypę. Życzcie mi więc kosmicznego zdrowia i już sobie idźcie – każde w swoją Polskę…

 

P.S. Jakby komuś zbrakło kosmicznych klimatów – ciastko z kosmosu zostawiam na deser:

 

                                                                                                                                   KOSMOS

                                                                                                                       KOSMOS           KOSMOS

                                                                                                           KOSMOS          KOSMOS           KOSMOS

                                                                                                                       KOSMOS           KOSMOS

                                                                                                                                    KOSMOS

Informacja o finansowaniu strony internetowej

Portal współfinansowany ze środków Unii Europejskiej w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego

Dolne menu strony

Stopka strony

(c) menazeria.eu - wszelkie prawa zastrzeżone
do góry