Wyszukiwanie

:

Treść strony

Felietony

Arcydzieła mówią: „dość!” albo wyznaczmy granice

Autor tekstu: Kamil Wrzeszcz
Ilustracja: Paweł Szlotawa
25.05.2019

Ostatnio robiąc zakupy w jednym z wszędobylskich molochów zwanych, nie wiedzieć czemu, galeriami, zauważyłem coś, co w pierwszej chwili mnie rozbawiło. Docelowo zmierzając do działu z mrożonkami, zapragnąłem czegoś słodkiego. Podobno gotowanie obiadu na cukrowym haju jest fascynującym doświadczeniem i tego dnia postanowiłem to sprawdzić. Na półce z łakociami między waflami czekoladowymi, kokosowymi czy tymi w karmelowej polewie, ukryta pod warstwą torebek z żelkami w najróżniejszych smakach, kształtach i kolorach, od klasycznych misiów, poprzez żelkową pizzę czy (o zgrozo!) żelkowe burgery, aż po żelki udające oczy, nosy, a nawet męskie członki; obok ptasiego mleczka czekoladowego, truskawkowego, cytrynowego i jeszcze troszkę dalej, obok karmelowego, ale tego zdobionego, leżała ona. Nawet w tym cukrowym przepychu rozpoznam jej tajemniczy uśmiech.

Oto ona! Wielka zagadka historyków sztuki, natchnienie tłumów, wyprzedzająca swoją epokę – „Mona Lisa”. Jedno z najwybitniejszych dzieł na świecie autorstwa niemniej słynnego włoskiego artysty Leonarda da Vinci. Ale to nie była zwykła „Mona Lisa”, tylko czekoladowa „Mona Lisa”. W papierku z jej wizerunkiem zawinięta była mała, powiedzmy sobie szczerze, średniej jakości czekoladka.

Początkowe rozbawienie sprawiło, że od razu chwyciłem czekoladkę z wizerunkiem Lisy Gherardini i zapragnąłem pokazać ją znajomym z mojej byłej klasy. Poczucie humoru ludzi po „Plastyku” (dla niewtajemniczonych: Liceum Plastyczne) jest, delikatnie rzecz ujmując, specyficzne. Wtedy coś się zmieniło i ogarnął mnie dziwny smutek i uczucie pustki.

Po raz pierwszy pomyślałem „Dlaczego jeden z najważniejszych obrazów w dorobku naszej cywilizacji znalazł się na czymś aż tak trywialnym jak czekoladka?”.

Zdaję sobie sprawę, że w sklepach internetowych można kupić kubek z podobizną „Damy z gronostajem” czy „Narodzinami Wenus” oraz skarpetki z dziełem Edwarda Muncha. A to przecież nie koniec. Za kolejne kilka złotych możemy sprawić sobie przypinkę ze „Stworzeniem Adama”, zawieszkę z „Trwałością pamięci”, magnes na lodówkę ze „Śniadaniem na trawie” czy otwieracz do piwa z „Pocałunkiem”.

Z czasem zacząłem sobie wyobrażać coraz to bardziej absurdalne przedmioty, takie jak felgi z „Wędrowcem przed morzem mgły” zakładane na opony, by samochód wprost leciał, zawożąc nas do celu. Użycie Guernici” jako mozaiki do łazienki i traktowania go jako amuletu chroniącego przed nieszczęściem. Puzzle z „Gwieździstą nocą” naklejane na ścianę czy sufit, koniecznie fluorescencyjne. Na koniec zostawiłem najdziwniejszą rzecz, jaką udało mi się wymyślić, czyli  rarytas dla akwarystów: fototapety do akwariów z dziełami Hokusai’ego dostępne w 36 różnych wzorach! Brzmi przerażająco? A najgorsze jest to, że może gdzieś na świecie one już istnieją.

Zasadnicze pytanie, jakie można postawić to: „Gdzie przebiega granica absurdu powstawania tego typu bibelotów?”. Nie potrafię zlokalizować owej granicy, ale pewne jest, że dawno już ją przekroczyliśmy.

Wszystko zaczęło się od próby obalenia autorytetów i stworzenia sztuki od zera przez artystów ruchów awangardowych. Kubizm, futuryzm czy dadaizm to jedne z tendencji w sztuce XX wieku, które stanowczo odrzucały dotychczasowe style. Naśladowały, a wręcz parodiowały rzeczywistość szukając swojego niepowtarzalnego wyrazu.

Pomysł Duchampa, by domalować wąs do dzieła Leonarda jest godnym podziwu aktem odwagi. Ale to w nim musimy dopatrywać się początku upadku moralności i dobrego smaku. Chociaż wydaje mi się, że nawet on nie przypuszczał, że rozwinie się to w takim kierunku. Cokolwiek by nie mówić, Duchamp stworzył kolejne ważne dla historii sztuki dzieło, czego nie można powiedzieć o producentach kubków z serią: „wielkie obrazy”. Twórcy tych cacek reklamują się jako propagatorzy sztuki. Zapomnieli dodać, że to sztuka dla wybitnie ubogich intelektualnie.

Zdarza się, że „dzieła” te aspirują do miana sztuki. Aż strach pomyśleć, co by się stało, gdyby ci „artyści” uzyskali to, czego oczekują. Jak wyglądałyby lekcje historii sztuki czy wiedzy o kulturze? Młodzież uczyłaby się, kto wpadł na pomysł nadrukowania „Lilii wodnych” na worki do przenoszenia kompostu, przekształcenia „Saturna pożerającego własne dzieci” na logo sieci ekskluzywnych restauracji czy użycia „Ogrodu rozkoszy ziemskich” do… nie, nie napiszę tego. I choćby na te wszystkie pomysły wpadła jedna osoba, to jaki jest sens pamiętania jej nazwiska? Dlaczego nawet dziś mało kto wie, kim był Goya, Bosch czy Monet?!

Teraz wstydzę się za siebie, że zakupiłem ten symbol upadku autorytetów i plugawienia dorobku naszej cywilizacji. W kogo uderzą teraz? „Ostatnia wieczerza” na papierze toaletowym? Przechodząc do sedna całego mojego krótkiego wywodu: cukrowy haj jest z jednej strony fascynującym doświadczeniem, gdyż gotowanie stało się nieprzewidywalną przygodą, ale minus jest taki, że człowiek przestaje być głodny, mniej więcej w połowie gotowania. Zdarza się, że ludzie  mają dobre intencje, chcą stworzyć coś niezwykłego lub mają jakiś ambitny pomysł, by zmienić otaczającą nas rzeczywistość, ale jak wiemy z doświadczenia, na końcu i tak wszystko diabli biorą.

Informacja o finansowaniu strony internetowej

Portal współfinansowany ze środków Unii Europejskiej w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego

Dolne menu strony

Stopka strony

(c) menazeria.eu - wszelkie prawa zastrzeżone
do góry