SELFIE (czyt. selfi) – fotografia autoportretowa wykonana przez trzymającego w dłoni aparat/kamerę/smartfona/ człowieka współczesnego (wiek nieistotny, najczęściej jednak grupa wiekowa od 13 – 30 lat). Często rozmazana, nierzadko bardzo wyraźna. Zazwyczaj wrzucona do Internetu (fejs, instagram, tweetie), jeszcze ciepła aktualna i podkreślająca chwilowość nastroju fotografującego się (chwilowość – tutaj jako choroba obecnej epoki i lek na nią jednocześnie). Hipernarcystyczną wersją selfie jest mirror selfie, tj. zrobienie sobie zdjęcia z telefonem, aparatem i sobą w roli głównej w lustrze/szybie wystawowej galerii handlowej, ew. galerii sztuki. Istnieje także group selfie, gdzie z grupy wyłania się ręka jednej osoby, zwykle usytuowanej w centrum (przy min. 3 osobach), która próbuje dobrze wyglądać i w drugiej kolejności uchwycić pozostałych entuzjastów chwili, w której się znajdują. Mile widziany jest atomowy filtr nałożony na owe selfie photo, jednak nierzadko chce się podkreślić naturalność momentu/miejsca. Kreacja ta może być często udoskonalana nie tylko spieszącymi z pogotowiem estetycznym aplikacjami na Iphone’a. Zwłaszcza kiedy doda się podpis, najlepiej nawiązujący do tekstów popkultury: Who the f*CK is Lindsay Lohan?!, born to selfie #all#night#long, go f*CK your selfie, art. For art’s sake, czasami pojawiają się przekazy zaangażowane w dany problem społeczno-polityczny, np. say no to twerking.
Ale o co w ogóle chodzi?/What the F#CK#?! Nowy film Xaviera Dolana, bitch.
Ten kanadyjski reżyser do znudzenia nazywany (bardzo pięknie i słusznie) enfant terrible, jednak ja na potrzebę chwili pisania tego artykułu nazwę go raczej:
ΔGOD of good selfiesΔ.
W jego „Mommy”, filmie, w którym tym razem to matka powoli zdaje sobie sprawę, że zabija swojego syna (odwrotnie niż w jego debiutanckim „J’tu ma mere”), chcę zwrócić przede wszystkim na formę. Oglądamy ekran będący stylistycznym nawiązaniem do fotek selfie robionych Iphonem. Jest to zarazem zwężenie świata trójki bohaterów, który zostaje poszerzony wraz z budzeniem się ich umysłów i wzajemnym pokazaniem sobie nowych horyzontów. Jak główny bohater „MOMMY” to robi? Jak Dolan to robi? Słuchamy „Wonderwall” zespołu Oasis. Trójkę głównych bohaterów: syn – ADHD w stylu wczesnego Eminema, matka – dorosła sexi nastolatka i sąsiadka – szara myszka z problemem wysławiania się. Każdy siedzi w swojej umysłowej celi i trzyma w ręku niebezpieczne narzędzie ostrzone emocjami i nastrojem (jest na świecie ktoś, kto nie chciał zabić swojego dziecka, matki ojca czy męża?). Wszystkich ich łączy pakt tajemnicy traumy życia codziennego i męka z nieuchronną dojrzałością. Próbują się wzajemnie uratować i nie zamordować, ponieważ „Panie i Panowie, Dolan nie chce już zabijać!”. Steve (Antoine-Olivier Pilon), jego matka Diane (Anne Dorval) oraz sąsiadka Kyla (Suzanne Clement) powoli naginają swoje zasady, otwierają się przed sobą, tworząc tym samym tak lubiany przez reżysera emocjonalny trójkąt polegający na partnerstwie. Steve ostatecznie poszerza ekran własnymi rękami, tak jakby manifestował całemu światu: „Nie chcę robić z siebie selfie-ofiary własnego losu, teraz jest nas trzech i razem zrobimy temu światu THE EMINEM SHOW”. Płynne przejście od selfie, do group selfie – takie rzeczy tylko u Dolana.
Bohaterem kolejnego autoportretu selfie, tym razem także samego reżysera, jest Marcin z „Hardkor Disko”. Mroczny, w stylu Marshala Mathersa z utworów „Kim” czy „3.AM”, trochę zamknięty w sobie i tak samo intrygujący jak Mathers w „8 mili”. Sam Skonieczny krzyczy zza kamery brawurą i pewnością siebie rodem z najlepszych teledysków raperskich. I słusznie, bo zrobił film – obraz własnego postdojrzewania – twórczą i hardkorową samojebkę, bo tutaj potrzebujemy nawet języka polskiego, aby dookreślić wymowę tegoż self photo.
Skoniu – dobijasz do tylu hejtów, ile miał Eminem w swej najlepszej formie i bezczelnie korzystaj dalej z yourSELF. Lecimy, nie śpimy, DISKO!
Ze zobrazowania własnej sylwetki, czy jak kto woli – ze zrobienia sobie samemu dobrze, skorzystał także Nick Cave w „20 000 dni na Ziemi”. Film uznawany za świetny, winien być uważany bardziej za perfekcyjne oszustwo. Otóż, ja dałam się na ten film nabrać. Tak elegancki, jak ostatnia płyta artysty „Push the sky awal”. Jego wyjątkowy, filmowy portret to, Panie i Panowie przy całym szacunku do siebie samej, zwykły narcystyczny kryzys wieku postśredniego artysty, który jest tak bardzo zajęty wykreowaniem swojego selfie na ultra artystycznym poziomie, że zapomniał śmiać się z żartów swojego kolegi z zespołu czy nawet nie słucha, co do niego mówią inni bohaterowie. Krótko: Cave chciał sobie zrobić ładny autoportret, który zresztą w słowie pisanym sprawdziłby się świetnie, jednak wyszło mu niezamierzone selfie z poważną miną.
Dlaczego film „20 000 dni na Ziemi”, mimo że tak samo podejmujący wątek narcyzmu jak dwa powyżej opisane filmy, tak mnie oburzył? Może dlatego, że zdecydowanie bardziej zadowalają mnie obrazy, które nie wstydzą się braku dojrzałości i mąk dorastania, a wręcz emanują szczeniacką błędnością. Taki jest właśnie, niestety, w żaden sposób nienagrodzony „Zero motivation” (reż. Tayla Lavi). Niedojrzałość bohaterek i ich upór w marnowaniu młodości rodem z serialu „GIRLS” Leny Dunham jest jednocześnie opowieścią o nastolatkach – pannach, które mają problemy z dziewictwem, przyjaciółkami, zemstami i przede wszystkim z chłopaki&sex team. Jednak nie dzieje się to w żadnym liceum, college’u czy na szkolnym boisku, a w jednostce izraelskiego wojska – banał? Nie sądzę. Te młode dziewczyny, które pełnią funkcje mundurowe „w słusznej sprawie”, zajmują się tym, czym pokolenie młodych dziewczyn zajmuje się nawet na Upper East Side – słodkim marnowaniem czasu wolnego i uciekaniem od swoich obowiązków. Nic tak nie poprawia humoru, jak porządna sweet selfie z przyjaciółkami <3
Z kolei dziewczyny z Femen („I am Femen”, reż. Alain Margot) pokazują nam w porywającym do boju dokumencie, że czasami warto zrobić sobie selfie topless w słusznej sprawie. Film zagrzewa do dyskusji i niespodziewanie rodzi pytanie: czy gołe piersi na sweet foci zrobionej w szale zbiorowego upojenia alkoholowego różnią się dla przeciętnego seksisty-mężczyzny-idioty czymś od tych zrobionych w imię honoru kobiet, zwierząt i zniewolenia? No, chyba nie. No to chyba czas podyskutować i oglądać „I am Femen” od dziś częściej i tłumniej. Kto chętny?
Ale o co w ogóle chodzi?/What the F#CK#?! Part 2. Chodzi o to, że dobre selfie nie jest złe. Można estetykę mega narcystycznych autoportretów wykorzystywać tak twórczo, jak Dolan, można do robienia sobie selfie się nie przyznawać. Niektórzy, tak jak Nick Cave, zapewne słusznie stoją po drugiej stronie barykady i nie bluzgają się wzajemnie w zalewie popkultury, czego jednym z produktów jest selfie photography. Słuszności jest wiele, jak dużo jest emocji, miejsc i powodów, dla których samojebki stały się tak popularne. Filmy, które wymieniłam w jakiś sposób stymulują powstawanie kolejnych wytworów tego odłamu sztuki fotografowania. Dla kontrastu wspomnę jeszcze o filmie Majdan Siergieja Łożnicy, który nie ma nic wspólnego z selfie, ale znajduje się tutaj jako propozycja.
Usiądź wygodnie.
Obejrzyj „Mommy”,
Następnie włącz „Hardkor Disko”,
Później polecam „Majdan” S. Łożnicy.
Cel: czasami warto zrobić sobie wolne od jarania się samym sobą. Film sprawił, że przez chwilę wstydziłam się za bezmyślność mojego pokolenia ze wszystkimi SELFIE, INSTA i HIPSTAJL. Później jednak pomyślałam, że napiszę artykuł, w którym zmiksuje te emanujące chwytliwą estetyką teledysków obrazy ze statyczną kamerą, bezlitośnie ukazującą rewolucje na Majdanie. Najpierw pomyślałam o Ukrainie – później pomyślałam o sobie. Najwyżej ktoś kiedyś wyrzuci to całe moje pokolenie na śmietnik. To przecież już było – cytując klasyków.
Be self! Be proud of who you are – Eminem
Subiektywny ranking 5 najlepszych filmów, jakie dane było mi zobaczyć na 12. MFF Tofifest: