Pisząc ten tekst w momencie, w którym nie można pójść ani do kina, ani zasiąść na widowni teatru – warto jednak pamiętać, jak silnie obie Muzy są nam potrzebne i w żadnym razie nie deprecjonować żadnej z nich. Wszak teatromani i im filmowo Bliskoznaczni znaleźli się teraz w podobnych antywirusowych okolicznościach i wykopywanie topora wojennego nie jest konieczne.
Pocieszmy się jednak, że jesteśmy i tak w lepszej sytuacji niż nasi kinowo/teatralni atentaci w stanie wojennym 1981-83, którym początkowo również zamknięto wszystkie przybytki X Muzy i Melpomeny. (Jeszcze) mamy Internet! Tyle tylko, że miłośnicy teatru zdają sobie doskonale sprawę, iż żadne, nawet najlepsze przedstawienie transmitowane w wolnym dostępie, nie zastąpi im aktorek i aktorów na wyciągniecie ręki (dziś, co prawda, niewskazanej), a im samym nie pozwoli realnie poczuć obecności widzów.
„Bo Szoszoni krzesło składane wykopali…”*
Powszechnie wiadomo, że od swych niemych prapoczątków film czerpał z teatru: nie tylko dramaty czy lejtmotywy, ale i aktorów. Teatralny sposób budowania języka filmowego w obrazach Bergmana, Felliniego, Almodovara czy Angelopoulos’a jest doskonale znany wielu kinomanom, a sposoby prefiguracji** planu również filmowym specjalistom.
Ponad dekadę temu, role się odwróciły i w całej Polsce nastąpił „wysyp” filmowych tytułów trawestowanych na deski teatrów. To wówczas szereg adaptacji utworów filmowych na rzecz teatru, coraz częstsze sposoby wykorzystywania projekcji filmowych w spektaklach teatralnych i wreszcie wpływ języka filmowego na sposób komponowania postmodernistycznych przedstawień znalazły swe stałe miejsce na wielu polskich scenach. W owym czasie m.in. bardzo udane spektakle: „Ziemia Obiecana” i „Sprawa Dantona” Jana Klaty w Teatrze Polskim we Wrocławiu, genialnie przesycony estetyką oraz klimatem znanym z filmów Almodóvara – „Krum” Krzysztofa Warlikowskiego w Nowym Teatrze w Warszawie czy równie trafiony „Płatonow” Mai Kleczewskiej w Teatrze Polskim w Bydgoszczy przyciągały tłumy widzów nie tylko znanymi tytułami, ale wielkim nazwiskami reżyserów (filmowych i teatralnych).
W tym okresie film zagościł także na stałe w Teatrze im. Wilama Horzycy w Toruniu, obchodzącym w 2020 roku 100-lecie Sceny Polskiej. Wielu tutejszych widzów jeszcze doskonale pamięta sprawnie wyreżyserowaną przez Norberta Rakowskiego „Uroczystość” z 2005 roku – adaptację sceniczną filmu „Festen” Thomasa Vinterberga, jednego ze współtwórców słynnego manifestu „Dogma 95”. Kilka lat później, w 2010 roku, Grzegorz Wiśniewski w kokainową orgię przenoszącą bohaterów Witkacowskiego „Śniegu” w inny wymiar świadomości włączył niezwykle odważne animacje i obrazy. Rok później w Mickiewiczowskie „Dziady. Transformacje” w reżyserii Jacka Jabrzyka, wklejono sfilmowany monolog Konrada (Tomasz Mycan), aktorskiego mózgu pięciogłowej hydry, kroczącego starym toruńskim mostem drogowym. Za to w niezbyt trafionej scenicznie „Klarze” (reż. Piotr Kruszczyński) wg powieści aktorki filmowej i teatralnej, Izy Kuny, autor scenografii Mirek Kaczmarek, do swych video projekcji i scenografii – podszedł niezwykle „filmowo”, oklejając także całą scenę portretami gwiazd Hollywoodu.
Od 2013 roku najmłodszym prezentowano „Pippi Pończoszankę” (reż. Adam Biernacki) na podstawie powieści Astrid Lindgren, dobrze znanej ich rodzicom ze szwedzkiego serialu, z wspaniałą Inger Nilsson w roli głównej. Rok później na afiszu pojawiły się: dramat Yasminy Rezy „Bóg mordu”, w reżyserii Bożeny Suchockiej (znany wielu bardziej z filmowej „Rzezi” Romana Polańskiego) oraz rewelacyjnie wyreżyserowany przez Cezarego Ibera, widowiskowy dramat „Rosencrantz i Guildenstern nie żyją” Toma Stopparda, również autora wersji filmowej. Z kolei niezbyt udanej adaptacji scenicznej „Kwartetu” Ronalda Harwooda, (reż. Edward Wojtaszek) daleko było do tej filmowej, wyreżyserowanej przez samego Dustina Hoffmana.
Tak często obecne w spektaklach Marcina Wierzchowskiego kamery i ekrany „zagrały” również w jego spektaklu „Kansas” wyreżyserowanym w Teatrze im. W. Horzycy wiosną 2015 roku. Jego akcja rozpoczynała się trzy dni przed czymś, CO wywoływało paniczny strach wielu mieszkańców miasta, podsycany przez żądne sensacji media, zupełnie jak pięć lat później, przedwiośniem 2020 roku – już na całym świecie… Tego spektaklu nie obejrzymy już jednak w toruńskim teatrze.
Z kolei dramat Henryka Ibsena „Hedda Gabler” w reżyserii Agaty Dyczko (2016) również nie pozostał zbyt długo w repertuarze Teatru im. Wilama Horzycy. Być może z powodu zanadto dosłownego wykorzystania filmu na scenie, z jego ponad dwudziestominutową (!) projekcją, bowiem tu już widz teatralny poczuł się nieco „sterroryzowany” X Muzą. Za to „Napis” Géralda Sibleyras’a, którym w 2017 w Toruniu zadebiutował obecny dyrektor artystyczny Horzycy – Paweł Paszta, pojawił się na Scenie na Zapleczu równolegle z filmem krótkometrażowym Joanny Heleny Szymańskiej i jest kolejnym przykładem wykorzystania dobrego, groteskowego tekstu zarówno w teatrze, jak i filmie.
Twarde prawa autorskie Hollywood’u nie pozwoliły niestety na utrzymanie w repertuarze Horzycy spektaklu „Mulholland Drive” (2017) na podstawie kultowego filmu Davida Lyncha. W tym projekcie język artystyczny z pogranicza teatru i filmu eksplorowano w niezwykłym, „moblilnym” kontakcie z publicznością – nieznanym ani w teatrze, ani w filmie. Widz przyzwyczajony do arcymiękkich foteli w nowoczesnych multipleksach lub tych składanych, w ponad stuletnim budynku toruńskiego Teatru w tym projekcie został poddany niezapomnianym motorycznie przeżyciom. Spektakl powstał dzięki współpracy z Fundacją TUMULT otwierając nowy projekt „kamera: teatr” i choć od trzech lat nie słyszymy o jego kontynuacji, to w repertuarze Horzycy nie brakuje także obecnie „filmopochodnych” przedstawień.
Na afiszu, ciągle pozostają „Krzyżacy” z 2016 roku, w reżyserii Michała Kotańskiego (fakt, scenariusz przedstawienia Radosław Paczocha stworzył na podstawie powieści Sienkiewicza, ale nie brakuje w nim wielu „odsyłaczy” do filmu Aleksandra Forda z 1960). Jak się okazało, ku zaskoczeniu wielu, ci z czarnym krzyżem na plecach, mogą być o wiele bardziej „sceniczni” niż przy lekturze i w filmie można było to sobie wyobrazić. Kamer i filmowych kadrów nie brakuje również w odważnym „Reykjavíku ’74” w reżyserii Katarzyny Kalwat, w którym projekcje filmowe niezwykle intensyfikują zawiłe, poszlakowe śledztwo prosto z mroźnej Islandii.
Jednym z wydarzeń wokół Roku Wyspiańskiego (2019) była Horzycowa premiera „Aktorów prowincjonalnych” na podstawie jego „Wyzwolenia” i scenariusza filmowego Agnieszki Holland i Witolda Zatorskiego oraz improwizacji aktorów. U reżysera tej inscenizacji, Damiana Josefa Necia, Anka i Krzysztof (Małgorzata Abramowicz i Paweł Tchórzelski) są parą aktorów już 20 lat po ślubie, zdecydowanie starszymi niż filmowi bohaterowie Agnieszki Holland z 1978 roku (Halina Łabonarska i Tadeusz Huk). Fragmenty ich życia obserwujemy w projekcji wyświetlanej na ścianie, za którą scenograf umieścił ich maleńkie mieszkanie (widzimy je podczas antraktu). Ten zabieg jeszcze bardziej zespala teatr z kinem i nadaje spektaklowi spory ułamek ekranowej magii, tym bardziej, że Krzysztof i Anka mówią kwestiami z filmu: ona płacze po śmiertelnym skoku kotka z okna, on zaś szarpie się z myślami, jak rozgryźć Konrada.
Początek przestępnego 2020 roku, jeszcze przed nadejściem epidemii, obfitował w Horzycy w trzy zrealizowane premiery i dwie kolejne w przygotowaniach, o ile miejmy nadzieję, marcowy czas kwarantanny nie przeciągnie się do lata. I choć niezbyt filmową „Alicję w Krainie Czarów” wg słynnej powieści Carolla, (reż. Paweł Paszta) trudno było skonfrontować z animacją Disney’a z 1951 roku, to nie brak jej kolorowo-bajkowego uroku (recenzja w 59. numerze „Menażerii”). Natomiast ile z kultowego filmu Ridleya Scotta zobaczymy w spektaklu „Być jak Thelma i Louise, czyli w stronę Meksyku” (reż. Łukasz Zaleski) – przeczytać można już w tym numerze naszego Magazynu.
Na 28 marca i obchody Międzynarodowego Dnia Teatru, w Horzycy zaplanowano sceniczną adaptację (na podstawie) powieści Tadeusza Dołęgi-Mostowicza „Kariera Nikodema Dyzmy” w reżyserii Piotra Ratajczaka. W główną rolę wcieli się Arkadiusz Walesiak, który ze sceny zmierzyć się będzie musiał nie tylko z filmową kreacją Adolfa Dymszy z 1956, ale przede wszystkim serialową Romana Wilhelmiego z 1980 roku. Tyle, że dziś nie bardzo można coś zaplanować… Nie tylko nie wiemy, czy to Dyzma zostanie prezydentem, ale czy w ogóle w terminowo pójdziemy na premierę i … wybory?
Nie ulega wątpliwości, że specyfika teatru i filmu jako sztuk widowiskowych wskazuje silnie i wzajemnie na swoje tworzywa. Uzupełnia się oraz pozwala czerpać ze swych intelektualnych i artystycznych zasobów. Powstają tylko pytania, czy włodarze Torunia aspirujący do wygenerowania z grodu Kopernika „stolicy kina”, inwestując ogromne sumy w Europejskie Centrum Filmowe CAMERIMAGE, w swej filmowej euforii, nie zapomną o godnym dofinansowywaniu swego Teatru i 3 festiwali teatralnych odbywających się w tym mieście, a Teatr im. Wilama Horzycy (przy tak silnej konkurencji) aż w takim stopniu powinien nęcić widzów „filmowymi” spektaklami?
Pisząc ten tekst w momencie, w którym nie można pójść ani do kina, ani zasiąść na widowni teatru – warto jednak pamiętać, jak silnie obie Muzy są nam potrzebne i w żadnym razie nie deprecjonować żadnej z nich. Wszak teatromani i im filmowo Bliskoznaczni znaleźli się teraz w podobnych antywirusowych okolicznościach i wykopywanie topora wojennego nie jest konieczne. Pocieszmy się jednak, że jesteśmy i tak w lepszej sytuacji niż nasi kinowo/teatralni atentaci w stanie wojennym 1981-83, którym początkowo również zamknięto wszystkie przybytki X Muzy i Melpomeny. (Jeszcze) mamy Internet! Tyle tylko, że miłośnicy teatru zdają sobie doskonale sprawę, iż żadne, nawet najlepsze przedstawienie transmitowane w wolnym dostępie, nie zastąpi im aktorek i aktorów na wyciągniecie ręki (dziś, co prawda, niewskazanej), a im samym nie pozwoli realnie poczuć obecności widzów.
*cytat z filmu „But Manitou”, reż. Michael Herbig, 2001
**inscenizacji i scenografii teatralnej w relacji do sposobu fotografowania i montażu.