Kronos Quartet dla pokoju, wolności i solidarności w 36. rocznicę podpisania Porozumień Sierpniowych. Tak brzmi pełny tytuł koncertu, który odbył się dwudziestego siódmego sierpnia w siedzibie Europejskiego Centrum Solidarności. W siedzibie znajdującej się na terenie dawnej Stoczni Gdańskiej. Do ECS-u można wejść między innymi przez legendarną bramę nr 2 – tę samą, którą przeskoczył reprezentujący strajkujących robotników Lech Wałęsa. Nie spodziewał się wtedy, że trzy lata później zostanie laureatem Pokojowej Nagrody Nobla, a dziesięć lat później obejmie urząd Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej. Już nie Ludowej.
Przypominam tych parę, wydawać by się mogło, oczywistych faktów, bo koncert słynnego i niezwykle zasłużonego dla promowania muzyki współczesnej amerykańskiego kwartetu (o którego zorganizowanie festiwal Solidarity of Arts starał się od lat) był dla mnie przede wszystkim przykładem świadomości artystów zarówno wobec tego, co było, jak i tego, co dzieje się tu i teraz. Bardzo dobrze wiedzieli, gdzie i z jakiego powodu grają. Nie chciałbym rysować obrazu kwartetu Kronos jako grupy wyjątkowo zaangażowanych politycznie muzyków, ale pewien ślad wspomnianej świadomości towarzyszył im od początku. Jak wspomina jeden z założycieli, pierwszy skrzypek David Harrington, pierwsza połowa lat siedemdziesiątych w Stanach Zjednoczonych była przepełniona oburzeniem przechodzącym w znużenie w wyniku przedłużanej przez Richarda Nixona wojny w Wietnamie. I z tego otępienia wyrwała Harringtona właśnie muzyka. Usłyszał w radio Black Angels (1970) na kwartet amplifikowany George’a Crumba. Utwór z dopiskiem w partyturze in tempore belli, w czasie wojny będący na konflikt wietnamski właśnie odpowiedzią. Bo cechą dobrej sztuki jest dialog z otaczającą ją rzeczywistością. Jej afirmacja lub kontestacja. Oczywiście w odpowiednich miarach, bo przerysowania prowadzą z jednej strony do propagandy, z drugiej do niekonstruktywnej negacji. Zaś oderwanie od niej do hermetyczności i niezrozumienia.
Tak właściwie już wtedy, na samym początku, w sposób z czasem nieodwracalny zarysowała się ścieżka muzyków – jako wykonawców muzyki współczesnej. A było z czego czerpać. W Ameryce w szczycie swoich repetytywnych możliwości królowali Philip Glass, Steve Reich i Terry Riley. Na Starym Kontynencie działała powojenna awangarda skupiona wokół organizowanych od 1946 roku Międzynarodowych Letnich Kursów Nowej Muzyki w Darmstadzie. Na Warszawskiej Jesieni zadziwiano sonorystycznymi wymysłami młodych przedstawicieli rocznika 1933: Krzysztofa Pendereckiego, Henryka Mikołaja Góreckiego i Wojciecha Kilara. Akcent polski nie pojawia się bez powodu, bo to właśnie na zamówienie Kronosa swoje kwartety smyczkowe napisał Górecki, zaś Pierwszy kwartet Pendereckiego (którego wykonanie z partyturą wyświetlaną na ekran zarówno dla muzyków, jak i widzów rozpoczęło gdański koncert), wykwit sonorystycznych eksperymentów, jest jednym ze stałych punktów ich repertuaru. O ile można w ogóle o czymś takim mówić. Bowiem po uzyskaniu niebywale mocnej pozycji na rynku muzycznym, Kronos zaczął zamawiać utwory specjalnie dla nich pisane czy aranżowane, pisane na wszystkich kontynentach. Do tej pory w portfolio ma ponad trzysta tego typu dzieł lub prawykonań utworów, które nawet jeśli nie były im dedykowane, to bardzo często zostały przez nich po raz pierwszy nagrane i wydane. Chociażby w tej chwili trwa program Fifty for the Future: The Kronos Learning Repertoire, w ramach którego od zeszłego roku przez pięć lat są zamawiane co roku utwory od pięciu kompozytorek i pięciu kompozytorów z całego świata. Wszystko jest i będzie darmowe, a powstałe do tej pory (program zakończy się w 2020 roku) partytury już są dostępne na stronie internetowej zespołu.
Opisuję tę otoczkę dla koncertu kwartetu Kronos, bo też nie tylko sama muzyka na gdańskim koncercie mnie zachwyciła. Bo wykonania były świetne. Na przykład Flow Laurie Anderson, niewielka miniatura przywołująca na myśl poprzez subtelne współbrzmienia alikwotów i flażoletów samotnego harmonijkarza nad brzegiem jeziora. Albo bardzo polski w duchu Oberek for Terry Riley Aleksandra Kościowa. Pozostałe kompozycje łączyły naturalne możliwości instrumentów smyczkowych z elektroakustycznym podkładem. Co jednak szczególnie przykuło moją uwagę, to ich dobór. Wielokulturowy, ponad wszelkimi podziałami, znaczący. Był wspomniany Penderecki na otwarcie, ale potem można było usłyszeć wpływy indyjskiej ragi (N. Rajam, Dadra in Raga Bhairavi), dzieło kompozytora syryjskiego Omara Souleymana La Sidounak Sayyada (I’ll Prevent the Hunters from Hunting You), podaną nagranym głosem dziennikarza I. F. Stone’a opowieść o polskim papieżu (Scott Johnson, It Raged from How It Happens) czy kolejne aktualne odniesienie do syryjskiego konfliktu (Mary Kouyoumdijan, Bombs of Beirut). Tak jakby Kronos chciał pokazać: posłuchajcie, jest wojna, ale tam nadal powstaje muzyka; ktoś wywodzi się z innej kultury, ma inny odcień skóry, ale czy to odbiera mu z założenia prawo do głosu? Może nawet pisze muzykę ciekawszą, bardziej interesującą? Nie wiesz tego, jeśli nie sprawdzisz. Muzyk też może przynajmniej próbować wpłynąć na widzów, chociażby przez dobór utworów.
Wybitny krytyk muzyczny Andrzej Chłopecki tak odpowiedział na pytanie, na czym polega ich fenomen: Na tym, że utwory Weberna i Lutosławskiego można grać w dżinsach. To nie jest ekstrawagancja, to polemika z „melomańskim” życiem muzycznym dzielącym świat naszej kultury na obszar muzeum (fraki i sztywność) i obszar współczesności (owe dżinsy i – choć limitowana powagą wykonywanej z najwyższą kompetencją muzyki, to przecież – swoboda). Na tym, że nasza kultura jest kulturą dialogu i przestrzenią wartości różnorakich, a w każdy z tych dialogujących głosów warto się wsłuchać i każda z tych wartości może być dla nas istotna. Dlatego też nikogo nie zdziwiło, że ostatni z trzech bisów przeniósł nagle wszystkich w świat bliższy raczej koncertowi rockowemu niż kameralnemu, gdy brawurowo zabrzmiało dedykowane przez Pete’a Townshenda amerykańskiemu minimaliście Baba O’Riley zespołu The Who. Ten utwór powstał w 1971 roku, w zaledwie siedem lat po słynnym In C Rileya. Dziś takie przenikanie się masowej muzyki popularnej i współczesnej wydaje się niemożliwe. Cofnęliśmy się. Kolejny mur, który trzeba znowu zburzyć. Uczmy się od Kronos Quartet na wielu płaszczyznach.