Wyszukiwanie

:

Treść strony

Teatr

Chcemy być oszukiwani?

Autor tekstu: Aram Stern
01.02.2015

Poliszynel – postać gbura z włoskiej commedii dell'arte od dawna dobrze ukrywa, iż środowisko teatralne z lekką dozą dezaprobaty traktuje wszelkie spektakle musicalowe – bo zazwyczaj nie wchodzą tu w grę ani wielka literatura czy też poważne wyzwania reżyserskie i aktorskie. Ostatni rok pokazał jednak, że również tego typu teatr jest potrzebny widzom, nawet w średniej wielkości mieście. Od 12 miesięcy w Toruniu Kujawsko-Pomorski Impresaryjny Teatr Muzyczny przyciąga do swej tymczasowej siedziby coraz większą publiczność, a już czwarta produkcja tej nowej instytucji kultury dowodzi, że warto było ją powołać: publiczność bawi się chyba dobrze, a „pepiniera” potajemnie zagląda do Pałacu Dąmbskich i uważnie śledzi, co w świeżej trawie piszczy.

Mikro-widowisko muzyczne „Machiavelli”, do którego libretto (oparte na „Mandragorze” Niccolo Machiavellego) przed czterdziestoma laty napisali Ryszard Marek Groński i Antoni Marianowicz na zamówienie Teatru Muzycznego Gdyni, w Toruniu wyreżyserował Bartłomiej Wyszomirski. „Mikro” – gdyż spektakl Teatru Muzycznego określają nie tylko założenia reżysera: pewne rozwiązania podyktowane są warunkami, czyli niewielką przestrzenią sceniczną. Mimo tych lokalowych niedogodności, powstało przedstawienie bardzo rozbudowane, na które składają się elementy komedii rodzajowej, estetyka występu oraz koncertu jazzowo-rockowego.

Libretto zabawnie wprowadza nas w opowieść wielce przebiegłego Niccolo Machiavellego (Dariusz Bereski), mistrza forteli i politycznych gambitów, który chwilowo żyje na wygnaniu z dala od dworskiego blichtru i cynicznej książęcej władzy.  Jego od dawna niewidziany uczeń, Kallimach (Michał Chorosiński), zwraca się do mistrza o pomoc w zdobyciu serca Lukrecji (Kornelia Raniszewska) poślubionej starszemu od niej doktorowi praw z Florencji – Calfucciemu (Witold Szulc). Para ta od dawna bezskutecznie stara się o dziecko… Przemyślna intryga florenckiego dyplomaty sprawi, iż „cel uświęci środki”, Machiavelli powróci na dwór Medyceuszy i „uszczęśliwi” wszystkich, mszcząc się przy okazji na swoim dawnym wrogu.

Zabawna, a w finale subtelnie pikantna historia śmieszy, ale nie zaskakuje – jak to w rodzajowych komediach sprzed pięciuset lat.  Widać, że Wyszomirski, wiedziony trafnym wyczuciem libretta, chciał zrobić rzecz o wiele ambitniejszą. I tak prowadzi spektakl na paru płaszczyznach: od parodii schematów z komedii renesansowej, przez wydobycie namiętności ludzkich i zatartych uczuć pomiędzy Sostratą – matką Lukrecji (Agnieszka Płoszajska) i Machiavellim, po ironiczną krytykę amoralizmu polityków i wyrachowania kleru. Duża doza ironii w stosunku do grup władzy także dziś rozbawia, choć chichot to mocno szyderczy – skoro od wieków nic się nie zmienia; choć „Światopogląd nam przeorał / Ten renesans, czy tam jak…” – to polityk i tak często okaże się idiotą (jak Calfucci), a przedstawiciel Kościoła częściej będzie potrząsał puszką na remont dachu kaplicy (jak mnich Tymoteusz – Radosław Smużny), niż byłby mecenasem sztuki. Niestety, ta teza może mieć zastosowanie wszędzie i nigdzie, w wieku XVI i także 500 lat później…

W „Machiavellim” Bartłomieja Wyszomirskiego mamy ciekawie naszkicowane i aktorsko zgrabnie poprowadzone persony komedii: szczególnie w rolach męskich, tytułowej mistrza M. oraz przezabawnej kreacji Calfucciego. Bereski i Szulc grają koncertowo, co w tym wypadku ma podwójne znaczenie – bo nie tylko aktorskie, lecz i wokalne, jako że wykonawcom tych ról przypadło sporo piosenek. Mniej przekonująco wypadają Michał Chorosiński jako Kallimach, niezbyt pewny siebie i równie wyciszony mnich Tymoteusz oraz na drugim biegunie panie: Lukrecja i Sostrata – znów przerysowane do bólu, co nieco drażni nawet w tego typu muzycznej stylizacji.

Obu aktorkom zresztą libretto daje zdecydowanie większe pole do popisu w scenach śpiewanych, które tutaj nie są traktowane jako intermedium, ale pełnoprawnie budują fabułę. Wielbiciele klimatów muzycznych cudownego Jerzego Wasowskiego mogą być zadowoleni: świetny band Tomasza Lewandowskiego, którego rockowo-jazzowe aranże na perkusję, gitarę basową, instrumenty klawiszowe i saksofon nadają piosenkom sprzed czterech dekad nowoczesny sznyt, nie gubiąc przy tym intymnego poetyzmu muzyki Starszego Pana. Warto podkreślić, że piosenki świetnie sprawdzają się także w szeroko rozwiniętej metateatralności, podkreśleniu sytuacji grania, widocznej wyraźnie w przedstawieniu. Szczególnie w scenach, gdy Lukrecja wraz z muzykami kapitalnie wykonuje pieśń „Gdy żyłam jeszcze u mamusi…”, zmianach scenografii przez aktorów czy w sugestywnym finale: „Chcemy być oszukiwani”. Szkoda tylko, że akustyka sali w Pałacu Dąmbskich powoduje, iż nie słyszymy wielu dowcipnych kwestii, śpiewanych przez aktorów.

Na niewielkiej scenie Wojciech Stefaniak skonstruował dekorację funkcjonalną i o ciekawych walorach teatralnych: składa się ona z trzech obrotowych, złotych zastawek, które zgrabnie wpisują się w łuki z tyłu sceny. Scenografię uzupełniają duże boczne rusztowania: w parterze lewego skrywa się zespół muzyczny, na piętrze prawego dzieje się pierwsza, „robocza” scena, z lewego spokojnie obserwuje akcję mnich Tymoteusz, a także „szaleje” Calfucci. Podesty spina sztankiet z neonem „Firenze” i całość dopełnia koło Leonarda (człowiek witruwiański) – mające z jednej strony odwzorowywać mandalę porządku natury, cudu tworzenia, który nas otacza, a z drugiej nawiązywać do „fortuny, która kołem się toczy”, o której śpiewa Machiavelli. Dużo złota na scenie plus zwyczajne kostiumy Wandy Kowalskiej nadają spektaklowi aurę starego kabaretu i wyjaskrawiają faktyczny stan rzeczy (jakby stwierdził prawnik Calfucci) – ot, lubimy być oszukiwani!

Powstaje tylko pytanie – jak długo? Bartłomiej Wyszomirski w toruńskim Teatrze Muzycznym stworzył dobre widowisko muzyczne w kameralnym wnętrzu, dowcipny i harmonijny spektakl, który, mam wrażenie, jedni chcą traktować w kategoriach jakiejś surrealistycznej powagi, innym zaś rzecz wydaje się niebywale leciutka. Można by zaryzykować stwierdzenie, że pęknie jak balonik przy nieumiejętnej manipulacji. Tak się na szczęście jednak nie dzieje. Prędzej pęknąć może nieprzystosowana do tak „dużych” produkcji sala w pięknym barokowym pałacu na toruńskiej starówce. Wiem, że to tymczasowa siedziba, przecież Pan Marszałek – pomysłodawca i „mecenas” Teatru tuż po premierze „Machiavellego” po raz pierwszy oficjalnie ogłosił, że placówka za jakiś czas wyprowadzi się z toruńskiej starówki i przeniesie do Młynów Richtera w sąsiedztwo Centrum Nowoczesności „Młyn Wiedzy”. Oby prace ruszyły jak najszybciej: w Krakowie najpierw powstał budynek musicalowego Teatru Variete, by dopiero za kilka miesięcy zaprosić na swą pierwszą produkcję. W Toruniu stało się odważnie, bo odwrotnie, za co wszystkim pracującym przy Żeglarskiej 8 należy się uznanie. Czekamy więc na kolejne premiery Kujawsko-Pomorskiego Impresaryjnego Teatru Muzycznego już w prawdziwej siedzibie, gdyż na dłuższą metę lokalowo widzów oszukiwać się nie da.

 

 

Aram Stern

Ryszard Marek Groński / Antoni Marianowicz, „Machiavelli”

reż. Bartłomiej Wyszomirski

premiera 5 stycznia 2015

Kujawsko-Pomorski Impresaryjny Teatr Muzyczny w Toruniu

Informacja o finansowaniu strony internetowej

Portal współfinansowany ze środków Unii Europejskiej w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego

Dolne menu strony

Stopka strony

(c) menazeria.eu - wszelkie prawa zastrzeżone
do góry