W głowie lektura z podstawówki, przed oczami jeszcze sielska kraina z filmu Lasse Hallström’a z 1986 roku – „Dzieci z Bullerbyn” Astrid Lindgren, a tu scena Teatru „Baj Pomorski” zabudowana ze wszystkich stron płytą drewnopochodną OSB… Przyznam, że to jedna z największych scenograficznych niespodzianek 2014 roku i to siurpryz pozytywnych – zaznaczam (!) – w tym spektaklu nie jedyna.
Na pustej scenie, z ekranu, Astrid Lindgren wita nas szelmowskim spojrzeniem i do tego z Einsteinowsko wysuniętym językiem. Już wiadomo, że nudzić się nie będziemy, że reżyser scenicznej adaptacji „Dzieci z Bullerbyn” – Konrad Dworakowski wciągnie także nas – dorosłych w świat dziecięcych marzeń, krainę skandynawskiego klimatu i przyjaznego chłodu, dolinę uwolnienia od unieruchamiającej dorosłości. Czy spektakl już się rozpoczął? W jasnym świetle po scenie zaczynają przesuwać się postaci – czy to znajomi dziadka może? Ktoś podrepce, ktoś wolno przejdzie z lewej do prawej. Wolno, miarowo, niezgrabnie – dla dzieci zabawnie, rodziców zaś już tak to nie śmieszy. Szur-szur, szur-szur. Zagubieni nieco staruszkowie: kobieta z wiszącym biustem na płaszczu (9-letni syn znajomej pyta, co to za „kieszenie”?), ktoś wspiera się balkonikiem, laseczką, ktoś kuśtyka zgarbiony… Gdzie Lissa, Britta, Anna? Czy schowały się w swych zagrodach? A chłopcy? Lasse (Mariusz Wójtowicz), Bosse (Andrzej Korkuz) i Olle (Krzysztof Parda) – skrywają może w Grzmiącej Jamie?
Nagle staruszkowie zrzucają płaszcze – i stają dziećmi, ubranymi w barwy pastelowe, blondwłosymi i radosnymi szkrabami z Bullerbyn. Wydawać by się mogło, że teraz wszystko popłynie znanym z książki i filmu torem: każdy dzień przyniesie nową przygodę, a każde zadanie stanie się ciekawą zabawą. Warto uwolnić psa łańcuchowego Svippa od niedobrego szewca o nomen omen nazwisku Grzeczny, dobrze też pomóc rodzicom w opiece nad malutką siostrzyczką Ollego – Kerstin, nawet wyjście po zakupy sprawi dziewczynkom dużą frajdę, a niebezpieczeństwo czyhające na zamarzniętej tafli jeziora umocni przyjaźń dzieci z tej maleńkiej skandynawskiej wioski. Cóż to za uroczo rozsądna gromadka – dydaktyzm w czystej postaci, troszkę trącący myszką, ale jakże wirtuozersko wymyślony i w Baju zagrany! W tak „czystej” scenografii trudno znaleźć obrazy wyobrażone przy lekturze z dzieckiem – należało postawić na prostotę, w której nie ma miejsca na naiwne pokazywanie widzom języka (poza autorką oczywiście). Konrad Dworakowski dokonał, widać, wnikliwej analizy znaczeniowej dość klarownej struktury „Dzieci z Bullerbyn” i takim tropem ten tekst zainscenizował: nieco ascetycznie, bez ozdobników wszelkich, jakby „przezroczyście”, jak gdyby postawił przed nami lustro Królowej Śniegu. Wspaniała burza śnieżna, zamarznięte pranie na sznurkach, nawet letnia noc w stodole, we wszystkich tych scenach czujemy przenikliwy chłód, przedziwnie srogi klimat osady Sevedstorp, w której Astrid Lindgren spędziła dzieciństwo.
Akcja spektaklu przy tym toczy się dziarsko, a aktorzy Baja Pomorskiego grają na najwyższych obrotach. Swój temperament prezentuje szczególnie Dominika Miękus w podwójnej roli psa Svippa i małej Kerstin – udowadniając po raz kolejny tymi rolami, że jej nieposkromiony warsztat aktorski z każdym kolejnym przedstawieniem zasługuje na coraz większe brawa. Miękus bawi do łez najmłodszych i ich rodziców, gaworzy jak najprawdziwszy niemowlak czy w oczach Svippa ukazuje niezaprzeczalny smutek psa uwiązanego na łańcuchu, by za chwilę skakać z radości po łąkach wolności. Także na uznanie zasługuje kapitalnie zagrana scena zakupów, po które do Wielkiej Wsi wyruszają Lissa (Marta Parfieniuk-Białowicz) i Anna (Edyta Soboczyńska), co rusz wracając po kolejne zapomniane produkty. Szczególnie aktorka grająca Annę stworzyła postać tak pełną indywidualnych cech małej, odważnej dziewczynki, że doprawdy lepiej się nie dało! Widać, że pod sprawną batutą reżysera wszyscy aktorzy bawią się doskonale, a wraz z nimi publiczność.
„Atoniczna” scenografia Mariki Wojciechowskiej, prosta, dla aktorów wprawdzie niezbyt funkcjonalna, ale dobrze skomponowana – jest, jak wspomniałem we wstępie, największym zaskoczeniem tej inscenizacji. Wszystkie rekwizyty, zabawki dzieci wykonane z drewna, także lekkie pastelowe kostiumy dobrze oddają skandynawski koloryt, nie uciekając się wcale do dosłowności ani cytatów ze szwedzkiego folkloru. Wszelkie „skrytki”, wnęki drewnianego pudełka sprawią zapewne dużą frajdę majsterkującym tatusiom i ich pociechom. Także melodyjna piosenka Michała Kobojka i projekcje wideo (Michał Zielony) podkreślają beztroską afirmację dziecięcego świata. To na ekranie właśnie, zupełnie niemy, pojawi się na moment też dziadek Britty (Edyta Łukaszewicz-Lisowska) i Anny – w tej roli profesor UMK, Witold Chmielewski.
W finale reżyser wprowadza koło czasu: staruszka Kerstin i jej jeszcze starsi przyjaciele z Zagrody Środkowej, Północnej i Południowej już nie są tak nieporadni i smutni, jak we wstępie. Piękne wspomnienia skryją ich starczy sceptycyzm, a optymizm pomoże przetrwać trudne chwile. Świat teatralnej przygody jest tu zapewne prostszy niż samo życie, ale od czego są marzenia?
Aram Stern
Astrid Lindgren, „Dzieci z Bullerbyn”
reżyseria: Konrad Dworakowski
premiera: 30 listopada 2014
Teatr „Baj Pomorski” w Toruniu