Ucieszyłem się, gdy się dowiedziałem, że na tegorocznym Buumie, drugiego dnia festiwalu, postanowiono poprzedzić – swoją drogą bardzo ciekawy i wymagający osobnego tekstu – koncert Święta Zmarłych projekcją filmu Andrzeja Barańskiego Parę osób, mały czas. Oglądałem go po raz drugi, po dobrych paru latach przerwy. Za pierwszym razem odebrałem go niemal na klęczkach – uwielbiając Barańskiego, pełen podziwu dla Jandy i dla magii filmu o Białoszewskim. Za drugim – spokojniej, ale pełen podziwu tym razem nie dla „magii”, ale wyśmienitego uchwycenia niuansów rzeczywistości. Niuansów i nieoczywistości. Między innymi nieoczywistości relacji międzyludzkich, szczególnie między głównymi postaciami – wspomnianym Mironem Białoszewskim a Jadwigą Stańczakową. Na bazie jej spisanych wspomnień powstał scenariusz filmu. Była ona niewidomą dziennikarką, pisarką i przyjaciółką Białoszewskiego. Bardziej ona stanowiła dla niego wsparcie niż na odwrót. Oderwany od doczesności poeta miał przewodniczkę, niejako menadżerkę.
Oglądamy trochę jakby miotanie się, bezsensowną (choć jakże nietypową) gonitwę codzienną, ale jednak okazuje się, że jest ona w swej istocie bardzo świadomym przeżywaniem życia, w przypadku Białoszewskiego – ostatnich jego lat. To jest odprawianie codziennych rytuałów, ale będących dodatkiem do tego – a zarazem celebracją tego – co najważniejsze.
Czułem, po raz drugi oglądając film, że i aktorzy odprawiali jakiś rytuał – chyba jeszcze nigdy wcześniej czegoś podobnego tak mocno nie odczułem: widać przejęcie, z jakim wcielają się w role. Podobne przejęcie jak w momencie obcowania z wybitną postacią, co w nieco zabawny sposób ukazują sceny poetyckich spotkań domowych – kiedy widzimy jak mogąca sprzyjać raczej lżejszej atmosferze przestrzeń przemienia się w miejsce składania hołdów albo wygłaszania nadętych monologów, w czym Białoszewski odnajduje się bez większego entuzjazmu. Widać też, że mimo odmiennych czasów pewne rzeczy się u nas nie zmieniają – często wciąż zamiast dialogu w relacjach akademickich czy spotkaniach literackich wygrywa czołobitność...
Dzięki kreacji Jandy i umiejętnemu sportretowaniu w filmie postaci Stańczakowej nie jest to obraz Poety z panią Stańczakową w tle, ale trzy bardzo wyraźne i przykuwające uwagę portrety – jego, jej i relacji między nimi.
Historia opowiedziana – podobnie jak w innych filmach Barańskiego, spokojnie, kameralnie – i w pewnym trudnym do zdefiniowania nastroju charakterystycznym dla Barańskiego. Mimo że jest to niełatwa opowieść dziejąca się w wyjątkowo trudnych czasach, jedna rzecz, która na pewno łączyła oba moje spotkania z filmem to – szczególnie tuż po jego obejrzeniu – poczucie jakiegoś dziwnego, głębokiego spokoju.
Parę osób, mały czas
reż. Andrzej Barański
Vivarto
2005