Wiersze pochodzą z tomu Matecznik (WBPiCAK, Poznań 2016).
przedwiośnie: pierwszy oblot
obserwujemy słupek rtęci (słońce przywróciło skórze ojca
kolor mahoniu) do wiader wlewamy wodę wkładamy słomę
i idziemy w pasiekę poić owady
ojciec otwiera ul pokazuje matecznik i czerw pszczoły
są agresywne przez warstwy ubrań dosięgają naszych ciał
musisz być uważna i wsłuchiwać się w natężenie ruchów
w domu przykładam do napuchniętych miejsc szare mydło
we włosach czuję powolne ruchy owada
twarz: lekcja malarstwa
pod lasem umarł stary przyjaciel ojca
odwiedzaliśmy go zimą jego dłonie przypominały
szpony drapieżnego ptaka na gliniane spodki nalewał
spadziowego i klaskał widząc oklejone słodkim twarze
szeptał bowiem jak przekonywał ojciec w jego gardle
zamieszkało złe więc jeśli się modlić to za to jego gardło
a przeciw temu co tam mieszka
to od niego dostałem pierwszy rój mówi ojciec kiedy
wspinamy się polami aby ostatni raz dotknąć jego dłoni
w zimnej izbie przyglądam się zasuszonej twarzy
przyjaciela mojego ojca myślę o malarskich zapędach
śmierci o tym w jaki sposób wydobywa cienie
jak ostrożnie rozdaje barwy
czerwiec: krew
zastaję siostrę w kuchni z głową pochyloną nad zlewem
z nosa cieknie jej gęsta krew czerwona linia prowadzi
przez deski podłogi do wersalki odchylam jej czoło
ścierką przecieram usta
do sieni wchodzi ojciec z pokrwawionym zającem
bierze w dłonie twarz mojej siostry widzę jak krew
zwierzęcia i krew mojej siostry mieszają się
lipiec: miodobranie
wyparzamy butelki po wódce ojciec donosi do kuchni
wypełnione miodem bańki czekamy aż zelżeje upał i nocą
nalewamy do nich ciemny miód od starego sącza nadciąga
burza na jej dźwięk kuba uderza łapami w wejściowe drzwi
po nieodległych grzmotach wyżeł zbliża się do szyby werandy
na wzgórzu pod lasem płonie stodoła deszcz podsyca płomień
wieś już tam zmierza pies wyrównuje oddech tak ogień
zawsze go uspokajał
sierpień: róż
nagie kobiety oglądamy na dachu kombajnu
pozostawionego na skraju wiśniowego sadu
gazety należą do naszych braci zostawiamy
je tam na noc
rankiem wdrapujemy się na maszynę
rosa zajęła papier i ciała kobiet
przypominają teraz różowe
mięso świni
las: wejście w chłód
w las wychodzimy przed wypuszczeniem krów
ojciec odpala klubowego zaciągam się psy wybiegają
przodem po chwili w naszym kierunku biegnie sarna
dopadają ją na katolikowym polu wracają we krwi
za dziołami wchodzimy w chłody bagna podobno
to tu topiono partyzantów natrafiamy na gniazdo
kani
na werandzie wyciągam ojcu kleszcza
spod piersi następne w kolejce są psy